Artykuły

Fasada znikła, zostały wnętrzności. Świętoszek na nasze czasy

"Świętoszek" Moliera w reż. Pawła Aignera, spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Żaden tam zgarbiony, jękliwy starzec, z dłońmi oplecionymi różańcem. Świętoszek u studentów to młody, krzepki i interesujący osobnik o zimnym spojrzeniu. A sposób, w jaki niszczy dom, który go przyjął i reakcja domowników, są fascynujące. Genialną sztukę Moliera oglądać można w weekend (16-18.12) w Akademii Teatralnej. I przy okazji znów uświadomić sobie, jak, mimo upływu kilkuset lat, bardzo aktualna to rzecz.

Jak znalazł na czasy, gdy trzymający ster dusz, mogą dawać wręcz wykłady z hipokryzji, obłudy i świętoszkowatości, tak są w niej wyspecjalizowani. "Świętoszek", choć napisany w 1661 roku, to dzieło, które przechodzi przez stulecia i nadal gryzie, nadal mówi o rzeczywistości - wokół nas takich osobników, manipulujących odczuciami innych, cała rzesza: na poziomie codziennym, sąsiedzkim, na poziomie szerszym, krajowym, religijnym, politycznym, społecznym.

Reżyser Paweł Aigner galerię molierowskich postaci osadził w czasie im przypisanym, odział w peruki, przysypał pudrem, ale swoje trzy grosze dorzucił. I w finale, gdy historia zmierza już do końca, zrobił wielki skok we współczesność i podmienił barokowe portrety i kostiumy... na XXI-wieczne. Kto, co, jak i gdzie - niespodzianki zdradzać nie będziemy, ale zabieg włączający do spektaklu ludzi z pierwszych stron gazet, robi wrażenie. Niektórym upudrowane peruki nawet pasują.

Tartuffe sączy słówka

Nim jednak historia dotrze do finału - mamy pewien dom. A w nim: rejwach, historia miłosna wnuczki, babcine wywody, pyskata służąca. Życie się toczy. Szybko jednak się okazuje, że ster nad tym życiem powoli przejmuje osobnik znikąd, który zawładnął sercem i umysłem pana domu. Rodzina powoli się orientuje, że dzieje się coś niedobrego, pan domu jednak nikogo nie słucha, tylko Tartuffe jest ważny. A Tartuffe działa - udaje osobę religijna i pobożną, sączy obłudne słówka, manipuluje, przestawia szare komórki zapatrzonego weń Orgona. I czyni to po mistrzowsku, w białych rękawiczkach, aż doprowadza do momentu, w którym Orgon jest gotów oddać mu zakochaną w Walerym córkę, wydziedziczyć syna, a Świętoszkowi przekazać własny dom. Co się zresztą dzieje.

Wszystko to młodzi aktorzy grają znakomicie - molierowską, niełatwą frazą, naszpikowaną niezliczoną ilością słów, posługują się sprawnie i z dystansem. To spektakl temperamentny - rozgardiasz, krzyk, płacz, bieganina - wszystko to jest wpisane w strukturę spektaklu, tworzy jego osnowę. Krzyżują się trasy biegających rozzłoszczonych bohaterów, trzaskają drzwi, przewracają fotele, przesuwają dywany. Tym bardziej wybrzmiewają (i to przepięknie) pieśni, umieszczone już z woli reżysera, między poszczególnymi scenami (muzyka: Piotr Klimek, konsultacje wokalne Cezary Szyfman). Czas się na chwilę zatrzymuje, melodia uspokaja, lekko płynie, ale daje też czas do refleksji i brzmi jak proroctwo, bo gdy gwar zamiera, kurz bitewny opada, wszystko widać trochę lepiej.

Kilka par

Mnóstwo w spektaklu takich kontrastów i zestawień. Na poziomie aktorskim to choćby kilka świetnie poprowadzonych duetów. Córka pana domu i jej adorator - to para krzykliwa, histeryczna, nerwowa, kompulsywna (Agnieszka Grębosz, Michał Szostak). Oni są na pierwszym planie, ale w tle mamy też inna historię miłosną - między dwojgiem służących (Rafał Derkacz, Patrycja Kowalewska). To kompletnie inna para, jakby dwojga niezgrabnych ludków, inaczej odziana (rozwłóczone bezosobowe ciuchy, gumiaki na nogach), wprowadzająca też zupełnie inny rytm. Jest powolna, nieporadna, flegmatyczna, używająca rubasznego języka, prześmieszna w swoich dialogach. A już wyznanie miłosne Wawrzyńca i wyduszona odpowiedź Filipoty - to prawdziwy cymes.

Jest też Orgon (Rafał Domagała) i sam Tartuffe (Paweł Strumiński) - ten pierwszy zapatrzony, zafascynowany swoim mentorem duchowym, garnący się do niego jak dziecko; ten drugi - wyważony, z kapłańskimi gestami, zimny i zdystansowany. Czy też Tartuffe i pani domu (Anna Domalewska) - czy to w chwili, gdy obłudny Świętoszek próbuje ją uwieść, czy też w chwili, gdy układ sił się zmienia i to ona - by zdemaskować Świętoszka, zaczyna sztukę uwodzenia.

Uczernione oczy, złe spojrzenie

Pojawianie się tych właśnie duetów na scenie ustawia ciekawie spektakl na poziomie kompozycyjnym, ale tak naprawdę wszyscy aktorzy mają tu swoje pole do popisu, praktycznie każdy może czymś zabłysnąć. To po prostu dobrze zagrany spektakl. Aigner świetnie obsadził swoich studentów, podjął też decyzję, by tytułową postać pokazać zupełnie inaczej, niż zwykle przyjęły pokazywać ją polskie teatry. Świętoszek w studenckim spektaklu ma bowiem twarz młodego mężczyzny o chłodnej skandynawskiej urodzie, blond włosach, uczernionych oczach i nieco demonicznym spojrzeniu. Ta dwuznaczność - rozdarcie między wyglądem a gestami, słowami, sposobem zachowania - daje świetny efekt. Jest w tej postaci coś fascynującego i pociągającego, na tyle, na ile może pociągać zło.

Aigner wprowadził kilka ciekawych pomysłów - postać pyskatej i mądrej służącej, która próbuje jakoś połapać wszystkie sznurki w tym rozpadającym się domu - rozpisał na dwie aktorki, można więc zobaczyć dwie wersje tej samej postaci, o nieco innym temperamencie (Kamila Wróbel, Anna Moś).

Żartobliwy ton spektaklu przejawia się też w strojach-symbolach, które jednocześnie konkretyzują postać, ale i kpią z przyjętych ogólnie schematów: wiecznie rozmodlona babcia (Natalia Sacharczuk) krzyżyk ma wpisany nawet w wysoko upiętą perukę, a pod szyją: pyszczek kota.

Domowy śmietnik

Oddzielnym bohaterem spektaklu jest też świetna, prosta scenografia Pavla Hubicki, z którym Aigner współpracuje od lat. Na pierwszy rzut oka - ugrzeczniona: ot, ściana wypełniona ramami obrazów, z drzwiami, malowanymi dekoracjami. Gdy jednak postępująca destrukcja domu od środka, niszczenie go przez Tartuffe'a, sięga zenitu - od razu znajduje to wyraz w zmianie scenografii. Tartuffe, otrzymawszy w zapisie dom od Orgona, zaczyna go zabierać/rozbierać dosłownie.

Zwarta ściana okazuje się być zbudowaną z elementów, które można wyjąć w jednej chwili, przestawić, zabrać. Nagle dom przestaje istnieć - a przed oczami widza otwiera się inna, ciemna przestrzeń. Niczym domowy śmietnik pełen rozwłóczonych starych ubrań. Gdy fasada znikła, zostały tylko wnętrzności.

W miarę rozbiórki domu, zmianie ulega też czas i odzienie głównych bohaterów. Nagle, dosłownie na oczach, znikają upudrowane peruki, pięknie haftowane suknie, kokardy, surduty. I oto mamy już inną galerię postaci - w ciuchach współczesnych, mówiących innym językiem. Czas skoczył naprzód. Tyle że to tylko zmiana dekoracji - sedno tej opowieści bowiem nie zna czasu, wędruje przez epoki, wszędzie znajdując kostium.

Studencki "Świętoszek" to brawurowa, pełna emocji, opowieść o manipulacji, hipokryzji, obłudzie. O pysze i słabości człowieka. O świecie, który w ogóle się nie zmienił. O tym, jak czasem człowiek łatwo i w zupełnie nieracjonalny sposób ulega innemu człowiekowi, naiwnie mu ufając. O tym wreszcie (na co wskazuje scena zbiorowej wściekłości w finale), że ma w sobie też mroczne ostępy.

Warto zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji