Artykuły

Jak kochać, to z fantazją

"Sztuka kochania, czyli sceny dla dorosłych" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Ars amandi jakoś nie ma w naszym kraju szczęścia do literatury, która albo skręca w stronę pornograficznej dosłowności, albo topi się w lirycznych oparach poezji. A na scenie to już w ogóle owej sztuki kochania nikt nie pokazuje, w obawie przed posądzeniem o "nie wiadomo co".

Zdenerwowany tą sytuacją Zbigniew Książek popełnił był nietypową formę teatralną, czyli układankę muzyczno-aktorską, prezentującą różne fazy zauroczenia płcią przeciwną. Nietypową, bo jego "Sztuka kochania czyli sceny dla dorosłych" to nie jest solidna opowieść o jednym romansie, tylko skeczowy melanż emocji i namiętności, przepływających jak marzenia przez głowy zakochanych. Książek, znany przede wszystkim jako autor tekstów piosenek, dobrze czuje się w takiej małej zamkniętej formie. Jego opowiastki mają zwartą akcję i najczęściej pieprzną pointę, której sens i wdzięk zależą jednak od stopnia aktorskiej... elastyczności. Przeszkodę tę omijają bez pudła aktorzy Teatru Zagłębia w Sosnowcu, który "Sztukę kochania..." gra od niedawna, ale z wielkim powodzeniem.

Zasadniczą zaletą przedstawienia jest więc delikatność i żart, dzięki którym rozmowa o seksie (także z widownią, bo aktorzy prowokują czasem widzów) jest zabawna, ale nie wulgarna. Reżyserujący to widowisko Krzysztof Jasiński stosuje prostą, acz skuteczną metodę - lepiej dwuznacznie niż po oczach. Dzięki temu zabiegowi marzenia asystenta o romansie z piękną studentką czy szczere pożądanie żony bliźniego (przyjaciela) nikogo nie razi. Tym bardziej że jeśli wsłuchać się dobrze w teksty historyjek, to wydaje się, że bohaterowie flirtują głównie w swojej wyobraźni. Bohaterów jest kilkunastu, choć aktorów tylko czworo. Ewa Kopczyńska, Joanna Litwin-Widera, Grzegorz Widera, a szczególnie Zbigniew Leraczyk stwarzają jednak kolejne postacie tak różnymi środkami, że czasem trzeba zajrzeć do programu, żeby sprawdzić, czy aby kogoś jeszcze w obsadzie spektaklu nie dopisano. Dzięki zabawnej transformacji wykonawców i pomysłom inscenizatora łatwo wybaczamy autorowi nieco niespójny tekst (zwłaszcza w drugiej części), a Dorocie Ogonowskiej mocno przerysowane kostiumy.

Spektakl w Teatrze Zagłębia nie rości sobie, bynajmniej, pretensji do poważnych rozważań na temat polskiej seksualności. To po prostu lekki, okraszony muzyką Jakuba Przebindowskiego, sceniczny deser. I tak trzymać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji