Artykuły

W fabryce złudzeń

"Garderobiany" Ronalda Harwooda w reż. Adama Sajnuka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Agnieszka Górnicka w Teatrze dla Was.

"Garderobiany" w reżyserii Adama Sajnuka to spektakl dwóch wspaniałych aktorów Teatru Narodowego: Jana Englerta i Janusza Gajosa. Bohater grany przez pierwszego z nich pokazuje, że teatr to fabryka złudzeń, za ścianami której kryje się ludzki smutek, samotność i bezradność wobec życia. Dla drugiego to miejsce wyjątkowe, w którym zdarzają się cuda.

"Garderobiany" Ronalda Harwooda to psychologiczne studium aktorstwa i teatru, w którym autor ukazuje kulisy bycia artystą, a może nawet bardziej kulisy bycia "drugą stroną" tej scenicznej machinerii. Stroną, która nie pokazuje swojej twarzy w świetle reflektorów, ale posłusznie wykonuje polecenia, dzieląc z aktorami ogromną odpowiedzialność za przebieg spektaklu. Sztuka Harwooda, mocno osadzona w realiach II Wojny Światowej, przedstawia relację starzejącego się aktora i jego wiernego garderobianego. Sir (Jan Englert) wypisuje się na własne życzenie ze szpitala, aby po raz ostatni zagrać na scenie Króla Leara Williama Szekspira. Choć jego zdrowie i pamięć mają się coraz gorzej, poczucie obowiązku wobec widzów i całej trupy teatralnej nie pozwala zrezygnować z granej po raz dwieście dwudziesty siódmy inscenizacji Stradforczyka. Garderobiany Norman, wychodząc z siebie i swojej roli zwykłego asystenta, uświadamia aktorowi, że warto umrzeć na scenie jeszcze raz. Pomimo fizycznej słabości, strachu i braku wiary.

Adam Sajnuk przenosi na kameralną scenę przy Wierzbowej reżyserską estetykę znaną z inscenizacji realizowanych przez niego w Teatrze WARSawy. Pusta scena i betonowe ściany, które po odwróceniu zamieniają się w niewielką i skromną garderobę wędrownego teatru, równie dobrze mogłyby pojawić się na scenie przy rynku Nowego Miasta. Odrapane ściany, odpadające tapety, rozbite lustro, kilka marnych i starych rekwizytów: siwa peruka, puder i gronostajowy, królewski płaszcz Leara. To tutaj przy wtórze klarnetowej, filmowej muzyki, rozegra się końcowa walka aktora, który po raz ostatni zaryzykuje wszystko, aby stanąć przed widownią, i jako Lear po raz ostatni umrzeć na scenie.

Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego, w jednym z wywiadów przed premierą spektaklu przypomniał, że Króla Leara w swojej karierze zawodowej zagrał zdecydowanie za wcześnie (wcielił się w tę rolę w roku 1998, w spektaklu reżyserowanym przez Macieja Prusa) - "Aktor, który nie poczuł oddechu starości nie powinien brać się za tę postać. Z kolei stary aktor nie ma już siły, żeby zagrać, bo to rola, która wymaga nieprawdopodobnego wysiłku fizycznego". W spektaklu Sajnuka jego bohater, choć starszy o prawie dwadzieścia lat, na scenie ma energię i charyzmę, którą Englert, usilnie stara się stłamsić scenicznym zgorzknieniem i niemocą wynikająca z powierzonej mu roli. Choć odniesień między aktorem a postacią Harwooda jest wiele, to na scenie nie widać tej "nędzy aktora", o której pisał dramatopisarz. Widać nędzę i zmęczenie jakby tylko odgrywane i przedstawiane. Ciężko jednak w nie uwierzyć.

Zupełnie inaczej grany jest Norman Janusza Gajosa. Niezwykle dowcipny, przekorny i czarujący garderobiany z długim warkoczykiem to kwintesencja aktorskiej swobody, gracji i inteligencji. Norman, popijając co rusz łyk mocnego koniaku schowanego w piersiówce, z minuty na minutę staje się coraz pewniejszy swoich racji. Zaraża widownię swoim "naiwnym optymizmem" i rozśmiesza ją swoimi opowieściami. Wplata również w narrację dramatu złote myśli i piękne refleksje na temat wielkości aktorskiej sztuki i jej posłannictwa. Gajos kreuje wierny portret lojalnego i oddanego "sługi", który całe życie poświęcił swojemu aktorskiemu autorytetowi. Jego postać staje się również nośnikiem niezwykłej radości i spontaniczności, wynikających z możliwości przebywania w teatrze. Świadomości tego, że świat teatru wykracza poza granice zewnętrznej rzeczywistości.

"Panie i Panowie. Żyjemy w niebezpiecznych czasach. Cywilizacji naszej zagrażają moce ciemności i my, skromni aktorzy, dokładamy wszystkich sił, walcząc w tej bitwie jako rycerze słusznej sprawy". Zdanie, które wypowiada Sir do publiczności, wydawać by się mogło fragmentem tekstu dopisanego przez reżysera na potrzeby aktualizacji dramatu. A jednak to słowa Harwooda, który w 1981 roku napisał sztukę, której akcja rozgrywa się w momencie największego kryzysu społeczno-politycznego w historii XX wieku. Kiedy bohaterowie wchodzą na scenę i zaczynają deklamować Szekspira, na zewnątrz słychać alarm powietrzny, a bomby spadające nieopodal teatru wstrząsają całą widownią. Sajnuk dokonując pewnych skrótów treściowych tworzy czasowo-przestrzenną kontaminację, która wydaje się najmniej przemyślanym pomysłem reżyserskim. Sceniczna przestrzeń przywołująca na myśl podupadłe, wędrowne teatry szekspirowskie, gryzie się ze współczesnymi kostiumami bohaterów drugoplanowych i (źle) dopasowanymi wtrąceniami muzycznymi. Spośród aktorów partnerujących Gajosowi i Englertowi wybija się postać Lady, grana przez Beatę Ścibakównę oraz Pan Thornthon (Jacek Mikołajczak) - najsmutniejszy i najzabawniejszy błazen jakiego można zobaczyć na scenie. Michalina Łabacz jako młodziutka aktorka Irene (tegoroczne filmowe odkrycie Wojciecha Smarzowskiego) i Edyta Olszówka w roli oschłej i nieczułej Madge zakochanej w Mistrzu, przewijają się między scenami, niewiele swoimi rolami wnosząc do aury spektaklu.

"Garderobiany" Adama Sajnuka to przede wszystkim doskonała rola Janusza Gajosa, który napędza akcję dramatu, rozsadza ją od środka. To zgrabna opowieść o tym, że w teatrze możemy się śmiać, kiedy na zewnątrz rozgrywają się ludzkie tragedie, i płakać, kiedy nie dzieje się nic złego. Teatr to fabryka pięknych złudzeń, którymi karmimy się jako widzowie. Karmią się nimi również aktorzy, którzy zawieszają się pomiędzy prawdą własnego życia a prawdą teatru. "Miałem kiedyś przyjaciela, który mówił: Norman, nie obchodzi mnie to, że w pierwszym rzędzie siedzą tylko trzy osoby, albo, że widownia śmieje się nie wtedy, kiedy powinna i odwrotnie; zawsze jest tam jeden człowiek, może tylko jeden, który na pewno doceni i zrozumie. I dla niego gram. Tak mówił mój przyjaciel". Spektakl Sajnuka warto docenić i zrozumieć, nawet pomimo kilku mniej trafionych pomysłów inscenizacyjnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji