Artykuły

Plastikowy pojemnik na teatr

"Plastiki" Mariusa van Mayenburga w reż. Grzegorza Wiśniewskiego z Teatru im. Słowackiego w Krakowie na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Tomasz Domagała na oficjalnym blog Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia DOMAGALAsieBOSKIEJKOMEDII.

Bohaterką, która ukradła wczorajszą galę otwarcia Boskiej Komedii w Teatrze Słowackiego stała się Mariah Carey. Nie osobiście rzecz jasna, ale artystycznie. Jej świąteczny hit "All I want for Christmas is You" zawojował widownię tuż po trzecim dzwonku. Przyznaję, że przez chwilę pomyślałem nawet, że to Grzegorz Wiśniewski rozpoczyna w ten sposób swoje premierowe "Plastiki". W końcu, biorąc pod uwagę liczne operacje plastyczne amerykańskiej wokalistki, byłoby to w pełni uzasadnione. Okazało się jednak, że świąteczny blockbuster jest tylko wprowadzeniem do oficjalnej części otwarcia festiwalu. Jak zwykle przemawiali dyrektorzy Teatru/Festiwalu, pani minister oraz wiceprezydent Krakowa. Najbardziej sugestywny przekaz stanowiła jednak muzyczna pointa otwarcia: "all I want for Christmas is You", drogi widzu.

Na podwójne otwarcie nowej dyrekcji/Festiwalu otrzymaliśmy spektakl Grzegorza Wiśniewskiego "Plastiki" według sztuki Mariusa von Mayenburga. Oto zamożne, mieszczańskie małżeństwo zatrudnia służącą/gosposię do prowadzenia domu. Fabuła ta - zwłaszcza w szacownych murach Teatru Słowackiego - przywodzi na myśl inne słynne dzieło, sławiące przymioty mieszczaństwa - "Moralność pani Dulskiej". Po kilkudziesięciu minutach spektaklu okazało się jednak, że postać gosposi wyswobodziła się ze wszelkich podobieństw do swej ubożuchnej krewnej Hanki, stając się kimś w rodzaju Iwony z dramatu Gombrowicza - osobą rozsadzającą porządek świata, w który wnika. Jako, że byliśmy w tym właśnie teatrze na początku nowej dyrekcji - wymowa "Plastików" zabrzmiała bardzo optymistycznie.

W sztuce Mayenburga pojawia się też inna dwuznaczna postać: to artysta/szarlatan/hochsztapler (niepotrzebne skreślić) o budzącym liczne skojarzenia u polskiego widza nazwisku Haulupa. Wiśniewski prowadzi swoją narrację w ten sposób, że do końca nie wiadomo, czy spektakl, który oglądamy, to obiektywna opowieść o bohaterach czy zapis kolejnego wizualnego performance'u Haulupy. On sam w finale, zapowiada, że gdy jego, postaci scenicznych oraz widzów, już nie będzie - przyjdą aktorzy i zagrają nasze role. Może więc szaleństwo teatru polega na tym, że wszyscy jesteśmy częścią przepowiedni i jednocześnie jej makabrycznym spełnieniem?

Sztuka Haulupy, jego muza/służąca oraz jakość jego performance'ów, które z pomocą świetnej scenografii Mirka Kaczmarka wykreował na scenie Wiśniewski, ukazują nam się niejako w krzywym zwierciadle. Reżyser, jako twórca sztuki, może sobie na taki autoironiczny gest pozwolić, to buduje kolejne piętro interpretacji jego spektaklu. Nowej dyrekcji pozostaje jednak życzyć, żeby w swojej krucjacie przeciwko struchlałej strukturze mieszczańskiego teatru, nie stała się przypadkiem ilustracją stylu rozszalałego Haulupy.

Nie wszystko w tym spektaklu mi się podobało, aczkolwiek nie czas ratować róże, gdy płoną lasy. Najważniejsze, że przez godzinę czterdzieści zapomniałem o wszystkim: o Mariah Carey, o świętach, zapomniałem, że jestem w TYM teatrze, że są tam TE lustra, TE loże, TEN sufit i TA kurtyna. Zapomniałem - i dobrze. Teatr to przecież żywa sztuka, a nie legenda!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji