Artykuły

Z nieba do piekła. I z powrotem

"Piekło-Niebo" Marii Wojtyszko w reż. Jakuba Krofty we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Piekło-niebo", najnowszy spektakl Wrocławskiego Teatru Lalek, to zdecydowanie najlepsze przedstawienie w repertuarze, odkąd tę scenę prowadzi artystyczny duet Maria Wojtyszko - Jakub Krofta.

W tej opowieści dla widzów ponad podziałami wiekowymi wszystko jest precyzyjnie wyważone - humor i wzruszenie, rozpędzona akcja i momenty zatrzymania, melanż ultranowoczesnych, multimedialnych efektów i całkowicie analogowych, znakomicie zaprojektowanych kostiumów, w których przegląda się świat współczesnej popkultury.

A wszystko to skomponowane zgodnie z Hitchcockowską zasadą suspensu - na początku jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Podczas koncertu didżejki Joli (Agata Kucińska) połączenie muzyki i olśniewających wizualizacji jest tak silne, że niewiele brakuje, żeby publiczność Lalek, ta mała i duża, poderwała się z krzeseł i wpadła w trans jak na techno party. A potem słyszymy zgrzyt gniecionej blachy - bohaterka ginie w wypadku samochodowym, wracając z koncertu do swojego synka Tadzia (głos Anny Makowskiej-Kowalczyk). Jednak to, co mogłoby być tragicznym finałem jakiejś historii, tu jest zaledwie początkiem - Jola przejdzie przez niebo i piekło w poszukiwaniu powrotnej drogi do domu.

Ale jakie jest to niebo i jakie piekło! Jeszcze Święty Piotr (Radosław Kasiukiewicz) jako tako trzyma się kanonu, ale już towarzyszące mu anioły (Patrycja Łacina-Miarka i Sławomir Przepiórka) wyglądają jak spełniony sen o transseksualnej Barbarelli. Bóg (Tomasz Maśląkowski) poszedł w buddyzm i jest kompletnie odklejony od rzeczywistości - na ziemię próbuje go, najczęściej bezskutecznie, ściągnąć Matka Boska (Anna Makowska-Kowalczyk). Piekło kryje w sobie więcej komplikacji. Mieszka tam diabeł Osmółka (Marek Koziarczyk), który marzy o tym, żeby zostać człowiekiem. Szaliczkiem i ciepłą zupką torturuje swoje ofiary diablica Mania (Jolanta Góralczyk). Ojcowie, którzy zawiedli swoje dzieci, wieczność całą oglądają ich zdjęcia, płacząc z żalu, a całością trzęsie Lucyfer (Grzegorz Mazoń), złoczyńca jakby żywcem wyjęty z jednego z filmów braci Coen.

W trzymającej w napięciu gonitwie przez kolejne piekielne kręgi twórcom spektaklu - autorce tekstu Marii Wojtyszko i reżyserowi Jakubowi Krofcie - udaje się nie zgubić sedna tej mądrej opowieści, która zaczyna się tam, gdzie kończy się życie, i mówi o poczuciu straty, żałobie, śmierci, rozstaniu. W życiu Joli nie ma miejsca na śmierć, szkoda na nią czasu, żal poświęcić jej choćby sekundę. Ostateczność przyłapuje ją w samym środku rozpędzonego życia, nieprzygotowaną i niepogodzoną z odejściem. Gdzieś pośrodku tego teatru akcji i atrakcji nagle rozbrzmiewają Różewiczowskie pytania: "a więc to już/ wszystko", "a więc to tylko tyle", "więc to jest całe życie".

Wojtyszko i Krofta, prowadząc widza przez ten fantastyczny świat, splatając w jedno opowieść o ludzkim losie z campową, popkulturową wizją zaświatów, w gruncie rzeczy nie robią nic innego niż opowiedzenie nam kolejnej wersji "Dziadów".

Dlatego nie będzie tu finału rodem z bajki, a Bóg magiczną gumką nie wymaże samochodowego wypadku i jego tragicznych skutków. Udręczona dusza Joli będzie musiała na chwilę wrócić na ziemię, żeby zrozumieć, że nie należy już do tego świata. W tej opowieści nie będzie Guślarza, będzie za to mały chłopiec, który zamyka się w szafie i wywołuje ducha matki, żeby sobie samemu wyjaśnić zagadkę śmierci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji