Wyspiański do słuchania
Z okazji swego 85-lecia Radio Kraków zaproponowało wycieczkę w przeszłość, do czasów, kiedy to audycje i słuchowiska nadawane były na żywo. Kiedy nie uważano, że człowiek nie jest w stanie skupić uwagi na jednym temacie dłużej niż parę minut, a przegapione audycje nie czekały w internecie
Pomysł był trafiony - nie można było lepiej uczcić jubileuszu niż przypomnieniem, jak kiedyś wyglądało radio. Wybrano więc tekst i reżysera: "Wesele" (czy istnieje dramat bardziej krakowski?) i Andrzeja Seweryna. Seweryn, wielokrotnie deklarujący wierność tekstom i niechęć do nowoczesnych interpretacji, wydawał się kandydatem idealnym. W studiu Radia Kraków (i w internecie, bo "Wesele" było transmitowane na żywo nie tylko w radiu. Wejść na stronę internetową Radia Kraków odnotowano 22 tys.) obejrzeliśmy więc i usłyszeliśmy "Wesele" w całości, łącznie z didaskaliami, które z wystudiowaną prostotą czytał Krzysztof Orzechowski.
Najlepiej wypadł pierwszy akt - z przyjemnością słuchało się świetnych aktorów w znakomicie napisanych dialogach. I aktorzy, i reżyser dobrze się czuli w materii obyczajowej, w tych przeplatających się scenach zwierzeń, uwodzeń, słownych pojedynków; zderzaniu się różnych języków i różnych zachowań. Dawno nieoglądana na scenie Izabella Olszewska była doskonałą Radczynią, Anna Polony - dowcipną Kliminą. Andrzej Seweryn (Poeta) uwodził słowem i Marynę (Anna Radwan-Gancarczyk), i Rachelę (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik). Każdą z nich inaczej. I jeszcze Jerzy Nowak jako sceptyczny Żyd, Hanna Wójciak jako dziewczęca Panna Młoda, Juliusz Chrząstowski jako groźny Czepiec i Krzysztof Zawadzki - Pan Młody Można by przepisać całą obsadę.
Problemy - jak zawsze w wypadku tego dramatu - zaczęły się w akcie drugim. Nie chodzi nawet o to, że reżyser nie zastanowił się nad tym, co "osoby dramatu" mogą znaczyć dla nas dzisiaj, jakie mogą uruchamiać skojarzenia, ale o to, że zabrakło pracy nad tekstem. Że aktorzy poprzestali na wytwarzaniu nastroju i na recytacji, a reżyser dodał swoje trzy grosze. Głosy zjaw brzmiały z pogłosem (dzięki mikroportom), a towarzyszyła im groźna muzyka grana na żywo przez zespół Ola Walickiego. O ile w akcie pierwszym dialogi brzmiały prawdziwie i finezyjnie, o tyle w akcie drugim stały się aktorskimi popisami, w których myśl zawarta w słowach była mniej ważna niż owe nieszczęsne zaświatowe nastroje. A Wyspiański był tak przeciwny nastrojom.
W trzecim akcie, gdy na chwilę powrócono na grunt obyczajowy, spektakl wrócił do formy. Z kolei cała długa sekwencja oczekiwania, przeczytana razem z didaskaliami, pokazała, jak świetnie Wyspiański ją pomyślał teatralnie, jak rytmami potrafił stworzyć napięcie. Ale co to wszystko miałoby znaczyć, już się nie dowiedzieliśmy. To jubileuszowe "Wesele" było doświadczeniem pouczającym. Pokazało, że nie wystarczy zebrać znakomitych aktorów, by tekst Wyspiańskiego stał się żywy, aktualny, skłaniający do myślenia. Że w "Weselu" tkwią pułapki wymagające rozpracowania, zmierzenia się z myślą Wyspiańskiego. A tego się nie da zrobić z pozycji wielbiciela, którą przyjął Andrzej Seweryn.