Artykuły

"Cyganeria": dramat na poddaszu

"La Bohéme/Cyganeria" Giacomo Pucciniego w reż. Karen Stone w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Aleksandra Andrearczyk w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Prosta historia o prostych ludziach - tak w skrócie można podsumować operę Pucciniego. "Cyganeria" to opowieść o miłości rodzącej się między dwojgiem nędzarzy. I w tym tkwi jej siła. W Operze Bałtyckiej udało się wydobyć z niej to co najlepsze: sztubacki humor, niepowtarzalną atmosferę Paryża i magię młodzieńczych uczuć. Czegóż chcieć więcej?

"Cyganeria" to pierwsza opera wystawiona przez Warcisława Kunca od czasu objęcia przez niego stanowiska dyrektora gdańskiego teatru. Przedstawienie jest koprodukcją Opery Bałtyckiej z Magdeburg Theater i jego dyrektorką Karen Stone, która wystąpiła w roli reżyserki spektaklu.

Od pierwszych chwil uderza widza różnica pomiędzy "Cyganerią" a poprzednimi produkcjami prezentowanymi na gdańskiej scenie. Chodzi przede wszystkim o dekorację. We wcześniejszych przedstawieniach Opera Bałtycka serwowała nam oszczędną, ascetyczną scenografię z maksymalnie ograniczoną liczbą rekwizytów. Nośnikami znaczeń były przede wszystkim światło i dźwięk rozproszone w pustej przestrzeni.

Na ile takie rozwiązania wynikały ze świadomych wyborów twórców, a na ile ze szczupłego budżetu - lepiej nie dociekać. W każdym razie "Cyganeria" to zupełnie inna bajka. Scenografię Ulricha Schulza charakteryzuje rozmach adekwatny do rozbuchanych wolnomyślicielskich idei wyznawanych przez bohaterów opery. Odwiedzamy między innymi ubogą, zamieszkałą przez artystów mansardę, wnętrze klimatycznej kawiarni i miejską ulicę. Spektakl przenosi do scenerii Paryża lat 40. XX wieku. Wprawdzie Puccini osadził akcję swojej opery w I połowie XIX stulecia, jednak Karen Stone zdecydowała się przenieść ją o sto lat później. Czasy po II wojnie światowej to okres o wiele bliższy współczesnemu widzowi, a przy tym doskonale pasujący do poruszanego w "Cyganerii" problemu ubóstwa - tak swój wybór argumentowała reżyserka.

Mimi, Rudolfo i przedwojenny Paryż

Oglądamy zatem Mimi i Rudolfa, romantyczną parę kochanków, przebranych w kostiumy powojennego Paryża: zgrzebne marynarki, berety i barwne szaliki. Spędzają czas w gronie przyjaciół, których wspólną cechą jest artystyczna fantazja i całkowity brak gotówki. Rudolfa spotykamy po raz pierwszy w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Jest mroźny zimowy wieczór, a w jego ubogiej mansardzie zabrakło drewna na opał. Nie tracący humoru poeta postanawia wykorzystać jako podpałkę rękopis swojego dramatu. Jeszcze tego samego wieczoru młody literat zakocha się w pięknej i tak samo jak on biednej sąsiadce, która przyjdzie do niego z prośbą o ogień do świecy. Od tej chwili Mimi i Rudolfo staną się nierozłączni, jednak za to szczęście przyjdzie im zapłacić wysoką cenę.

W spektaklu znakomicie prezentują się odtwórcy głównych ról: Agnieszka Adamczak-Hutek (Mimi) i Pavlo Tolstoy (Rudolfo). Oboje dysponują świetnymi warunkami wokalnymi i wrodzonym aktorskim zacięciem. Dzięki temu miłość ubogiego młodzieńca i śmiertelnie chorej dziewczyny naprawdę potrafi wzruszyć, zwłaszcza w dramatycznej scenie finałowej (aria "Sono andati?"). W pamięć zapada także tajemnicza scena ze świecą ("O Soave Fanciulla"), w której soliści prezentują nie tylko muzyczny warsztat, ale także umiejętność współpracy z partnerem i zmysł dramaturgii.

Przeciwwagę dla ich lirycznego duetu stanowi dwójka innych bohaterów: Musetta i Marcello. Ta para więcej się ze sobą kłóci niż wzdycha, wprowadzając do opery nieco komizmu. Agnieszka Sokolnicka jako Musetta potrafi wcielić się w rolę ognistej kokietki wodzącej mężczyzn za nos. Z kolei jej sceniczny partner Łukasz Motkowicz wypada niezwykle zabawnie jako Marcello, który wprawdzie deklaruje, że miłość to tylko zabawa, lecz jednocześnie szaleje z zazdrości za każdym razem, gdy jego kochanka zaczyna flirtować z innym.

Ciekawy jest w operze Pucciniego nietypowy jak na XIX-wieczne realia sposób przedstawienia postaci żeńskich. Mimi i Musetta to kobiety wyzwolone. Żyją ze swoimi kochankami bez ślubu, nie dbając o opinię społeczną. Zwłaszcza Musetta potrafi troszczyć się o własne interesy, bez skrupułów wykorzystując finansowo zakochanych w niej mężczyzn. Mimo że tym pannom daleko do niewinnych dziewic, obie budzą sympatię widzów, do czego z pewnością przyczynia się dobre aktorstwo solistek.

Hymn na cześć przyjaźni

W spektaklu efektownie prezentuje się scena zbiorowa z udziałem Chóru Dziecięcego "Canzonetta". Podczas premiery doszło tu wprawdzie do minimalnego "rozminięcia się" chóru i instrumentalistów, ale ta drobna wpadka z pewnością uszła uwadze niejednego słuchacza. Warcisław Kunc sprawdził się za pulpitem dyrygenckim: orkiestra nie przytłaczała śpiewaków, stając się dla nich jak gdyby niewidocznym tłem. Dzięki temu spektakl uzyskał spójność, stając się jak gdyby jednią muzyki, obrazu i gry aktorskiej.

Przedstawienie ujmuje bezpretensjonalnością, niczego nie udaje. Nie mnoży na siłę dodatkowych sensów i pozwala "Cyganerii" być po prostu tym, czym jest - opowieścią z życia kilkorga młodych ludzi, w gruncie rzeczy dość zwyczajną, choć miejscami bardzo dramatyczną. To nie tylko historia miłosna, lecz także hymn na cześć przyjaźni. Collin oddający w finałowej scenie swój płaszcz po to, by zdobyć pieniądze na lekarstwa dla Mimi, jest symbolem bezinteresownego poświęcenia i braterskiej solidarności.

Twórcy spektaklu mocno eksponują wątek przyjaźni jako uczucia, które chroni nas przed śmiercią i biedą. Jednocześnie potrafią wyrazić tę wzniosłą prawdę przystępnymi środkami. Za tę prostotę i naturalność należą się im gromkie oklaski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji