Student Edyp
ZACZNIJMY może od tego, czym kończy Anna Borkowska, pomieszczając w programie głosy "w sprawie Edypa". Kończy, mianowicie, wypowiedzią rektora PWST, który powtarza za swoimi poprzednikami marzenie o teatrze szkoły teatralnej. "Czyż może istnieć Akademia Medyczna bez prosektorium? Wydział Chemii bez laboratorium? Odpowiedź wydaje się oczywista - pisze -- a jednak Szkoła Teatralna istnieje już dziesiątki lat bez teatru szkolnego"
Zaiste dziwna to sytuacja, teraz w szczególności, kiedy trwa pogoń za kandydatami na dyrektorskie fotele w teatrach i każda sensowniejsza propozycja repertuarowa nagradzana jest nominacja, kiedy wielu scenom grozi formuła "dwa plus jeden" (dwie klasyki plus rozrywka, bo kasa, kasa chuda)... Kiedy wreszcie nie bardzo wiadomo, co począć z paroma teatrami także w stolicy - vide STS, studenci uczą się zawodu przed lustrem, a nie przed widzem. Co więcej, "produkują" wiele interesujących spektakli, na ogół niedostępnych oku szarego teatromana. Dlaczego przypominam ten niemilknący temat? Z powodu ostatniej premiery w Dramatycznym. Zwykłej, z afisza, choć mającej w podtytule "warsztat", a w podtekście ten właśnie problem: szkołę i teatr.
Gustaw Holoubek - dyrektor użyczył miejsca Holoubkowi - pedagogowi, studenckiego "Króla Edypa" pokazał w naturalnych warunkach teatralnych. To nie precedens, ale i nie obyczaj. Tym większa radość. Czy radość ze spektaklu także? Oglądamy tego "Edypa" przez szkło powiększające. Każdy widz jest "żabim oczkiem" (tak miło mawiają aktorzy o recenzentach), mierzy i waży zdolności i talenty adeptów. Ale także oglądamy, ci starsi przynajmniej, poprzez wspomnienie premiery Sofoklesa sprzed 21 lat z Holoubkiem w tytułowej roli. I w obu przypadkach postępujemy najniesłuszniej, zakładając odbiór szczególny, dopominamy się czegoś szczególnego. A spektakl jest powszednim, zwykłym obrazem teatralnej roboty. I zdrowego, dzisiejszego spojrzenia na dzieło Sofoklesa. Nie poprzez freudyzm, nawet nie przez antropologizm Fergussona, po prostu poprzez Sofoklesa. Jest czytaniem dramatu ludzkiego, poza czasem i okolicznościami, dramatu zasadzającego się na uświadomieniu ułomności rozumu, nietrwałości szczęścia, godności zrodzonej z tragedii i tragedii wspomagającej ludzką godność. Umowność samej scenerii, a także dekoracji, kostiumów i sytuacji wspomaga zamysł skupienia uwagi na słowie, na sensie. Młodzi aktorzy mają więc trudne zadanie. Jak się okazuje często dla wielu - ponad siły. A przecież nie unosimy z teatru tylko pobłażliwej wyrozumiałości dla aktorów. To zasługa Krzysztofa Gosztyły - Edypa. Jest prosty, naturalny, wyrazisty, odrzuca koturnową pozę, dojrzale i świadomie pokazuje sprzeczności i twarze tej postaci, uwikłanej w ludzki dramat. Sprawdza swój aktorski warsztat w pełni, cieniując rytm dialogu, intonację, panując nad gestem, ruchem, ciałem. Z wielką satysfakcją odnotowuję tę rolę.