Artykuły

Teatr mój widzę... przy stoliku

O tym, dlaczego ludzie od 20 lat przychodzą na czytanie sztuk teatralnych przy stole, rozmawiamy z Elżbietą Lenkiewicz, która kieruje Teatrem przy Stoliku. Jej teatr obchodzi właśnie urodziny - pisze Ewa Mazgal w Gazecie Olsztyńskiej.

Całe życie zawodowe jest pani związana ze sceną. Przez wiele lat była pani kierownikiem literackim w Teatrze Jaracza. Od 20 lat prowadzi pani z powodzeniem Teatr przy Stoliku. W poniedziałek Marian Czarkowski i Marcin Kiszluk przedstawili tłumnie zebranej publiczności "Ostatnią rolę", sztukę Jerzego Szczudlika. W sumie takich czytanych spektakli przygotowaliście 183. Czy jako dziecko nie chciała pani przypadkiem być aktorką? A może reżyserką?

- Oczywiście chciałam. Pamiętam, że chodziłam z mamą do krawcowej. Ona uczyła się wykrojów, a ja oglądałam różne szmatki. Krawcowa pytała mnie: "Elżuniu, a kim ty chciałabyś zostać?". Odpowiadałam, że aktorką. Wtedy pani Stenia mnie ostrzegała: "A czy ty wiesz, dziecko, jaki to ciężki chleb?". Nie rozumiałam oczywiście, dlaczego ten chleb jest ciężki. Ale zbierałam zdjęcia aktorek, które wycinałam z tygodników, takich jak "Film" czy "Ekran" i miałam kilka albumów zwklejonymi fotosami.

Z kolei mama zupełnie amatorsko zajmowała się w świetlicy zakładowej wystawianiem przedstawień. Były to bardzo uproszczone scenariusze baśni Andersena. Zagrałam w nich m.in. księżniczkę na ziarnku grochu. Bardzo się tego wstydziłam.

Dlaczego?!

- Bo się kochałam w chłopcu, który miał na imię Tadeusz i grał świniopasa. Musiałam go całować, a nie wiedziałam, jak to się robi. Proszę pamiętać, że miałam wówczas 6 lat! Mama radziła mi, żebym po prostu udawała pocałunek. Było to nadzwyczaj trudne zadanie aktorskie, doprawdy, ciężki chleb! A potem, ponieważ byłam wygadana, nauczycielki angażowały mnie do szkolnych przedstawień. Przeżyłam tam jednak traumę.

W jednym ze spektakli grałam kota. Miałam owinąć się nitką i z niej się wyplątać. Strasznie się bałam, że podczas tej operacji odpadnie mi ogon. Tak też się stało. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. I to było moje ostatnie szkolne przedstawienie. Jednak po latach, gdy już pracowałam w Teatrze Jaracza, postanowiłam dołączyć do zespołu Teatru Mimo Wszystko w Dywitach, prowadzonego przez Annę Juszczyńską. Ania zaproponowała mi rolę sekretarki w przedstawieniu według tekstu Wasilija Szukszyna.

Wszyscy się pięknie bawili, tylko nie ja. Kiedy wchodziłam na scenę, usztywniałam się, nie mogłam powiedzieć swojej kwestii normalnie. Sama czułam, że brzmię fałszywie. Szybko podałam się do dymisji. Aktorstwo to jednak nie jest moja bajka. Bardzo szanuję artystów, doceniam ich pracę, ale moje miejsce jest po drugiej stronie rampy.

No właśnie. Spodziewała się pani takiego sukcesu Teatru przy Stoliku? Najskromniejszego, najmniejszego teatru świata, który przez tyle lat przyciąga tak wiele osób? Nie znudził się ani publiczności, ani aktorom.

- Bo między nami, prezentującymi sztuki, a odbiorcami jest niezwykłe sprzężenie zwrotne, polegające na uczciwości i bezpośredniości przekazu oraz na wspólnych emocjach. Te emocje są również, a może przede wszystkim, uczciwe. Dlatego wierzę, ze Teatr przy Stoliku będzie trwał, jeśli tylko zdrowie mi pozwoli. Ale po pierwszych czytaniach 20 lat temu nie wierzyłam, że ten w sumie przypadek zmieni się w tak fantastyczną jakość i przygodę.

Wasz stolikowy teatr jest dowodem na ogromną siłę teatru w ogóle, który mimo tysięcy telewizyjnych kanałów i internetu przyciąga widzów, jest nadal atrakcyjny. Stolik, dwa krzesła, dwie lampy, dwóch aktorów i to działa.

- Bo często najwyższa jakość wynika z prostoty. W niej jest siła. Czasem zdarza się w teatrze - i tym najmniejszym, i tym najbardziej bogatym - moment niezwykłej ciszy...

Tak, takiej ciszy, jaka panuje zimą w lesie, ciszy śmiertelnej.

- To rzadkie zjawisko. W trakcie mojej pracy oglądałam w całej Polsce naprawdę wybitne przedstawienia i taka cisza na widowni zapadła kilkanaście razy - nie kilkadziesiąt, tylko kilkanaście, choć przedstawień widziałam setki.

Druga rzecz świadcząca o sile spektaklu to moment spontanicznego podrywania się publiczności do braw, kiedy nikt się nie ogląda, czy ktoś inny też wstaje. I tak się też często dzieje w naszym stolikowym teatrze, niezależnie od tego, czy jesteśmy w Olsztynie, miasteczku czy małej wsi. To najpiękniejszy moment. Nie magiczny - po prostu naturalny, ponieważ emocje po obu stronach są autentyczne. Ale czy nie jest tak, że najbardziej pierwotnym paliwem teatru jest - opowiadanie historii?

Właśnie. W teatrze jest ona rozpisana na głosy.

Ile miejscowości odwiedził Teatr przy Stoliku?

- 97- Najdalej na północy byliśmy . A na południowym wschodzie w Łomży i w Kolnie. Nie dotarliśmy jeszcze do Ełku ido Olecka, ale wierzę, że w końcu i tam dojedziemy.

Czy wśród przedstawień, prezentowanych w ciągu tych 20 lat, ma pani swoje ulubione?

- Jest ich wiele! Pamiętam, że wstrząsająca była "Noc Helvera" Ingmara Villqista i poruszająca "Podróż" Geralda Auberta. Takich tytułów było wiele. Prezentowaliśmy też komedie doprowadzające widzów do łez ze śmiechu. Przykładem może być "Świeczka zgasła" Fredry czy "Związek otwarty" Dario Fo.

Co pani daje prowadzenie Teatru przy Stoliku? Przecież całą śmietankę spijają aktorzy.

- Daje mi żywy kontakt z publicznością. Staję przed nią i opowiadam o autorze, o sztuce, którą czytamy, o aktorach. Staram się z widzami nawiązywać bezpośredni kontakt. Niczego nie udaję, bo kocham to, co robię, i odbieram od publiczności dokładnie to, co im daję. Często ludzie na ulicy, w kinie, na przystanku pytają mnie, kiedy będzie następny spektakl.

I aktorzy też lubią ten rodzaj teatru.

- Lubią, chociaż wiedzą, ze są obnażeni i nie mogą się ukryć za rekwizytem czy kostiumem.

Czego wam życzyć z okazji 20 urodzin?

- Dobrej kondycji i dobrych sztuk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji