Przejmujące boskie igraszki
"Edyp" i "Antygona" z Nowego Teatru w Słupsku gościnnie w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Po rewelacyjnym "Królu Edypie" w reżyserii Gustawa Holoubka w Ateneum przyjazd do Warszawy teatru ze Słupska z pokazami Sofoklesa można by uznać za czyn samobójczy. Jednak piękne i fascynujące widowisko Bogusława Semotiuka podbiło widzów. Tragiczny los rodu Labdakidów zawarł on w inscenizacji łączącej "Edypa" z "Antygoną".
Surowa scenografia ograniczała się do murów pałacu, zwieńczonych tarasem, gdzie Edyp i Kreon pojawiali się w pełni królewskiego majestatu. Im bardziej byli z niego odzierani - za sprawą bogów, ale i własnych nieprzemyślanych decyzji - tym niżej zstępowali.
Słowo świetnie brzmiało. Bardziej przypadło mi do gustu tłumaczenie Stanisława Dygata ("Edyp") niż transkrypcja z Helmuta Kajzara ("Antygona"). Zawierała ona publicystyczne wtręty, które wydały mi się nieco zwietrzałe.
Nie obniżyły, na szczęście, temperatury pełnego emocji widowiska. I choć trudno spodziewać się skonsolidowanego zespołu, który po reaktywacji teatru gra dopiero drugi sezon, wszyscy wykonawcy pospołu zapracowali na sukces.
Szeroką skalę aktorskich możliwości - siłę i opanowanie, później niebezpiecznie zmierzające ku tyranii - pokazał Ireneusz Kaskiewicz jako Kreon. Godny i dumny, tym bardziej w końcu upokorzony w swej pysze. Obok niego ciekawie wypadli młodzi odtwórcy ról głównych. Albert Osik (Edyp) i Agnieszka Ćwik (Antygona) okazali się świetni w umiejętnym dozowaniu ekspresji - poruszali widza prawdą swych postaci. I jeszcze Bożena Borek (Jokasta), Bogusław Semotiuk (Tyrezjasz), Jacek Ryś (Hajmon) - jakże przekonujący w swych rolach.
Przejmujące tony skrzypiec partytury Michała Urbaniaka przenikały widzów dreszczem współczucia dla bohaterów, którzy stali się igraszką w rękach olimpijskich bogów.