Tartufe z obrazu Vermeera
Już od pierwszej odsłony największe wrażenie w "Świętoszku" wystawionym przez warszawski Teatr Dramatyczny - pod przekornym tytułem "Biedaczek" - wywiera scenografia. Stylowe dekoracje, sprzęty, kostiumy i rekwizyty wprowadzają w klimat epoki, w której powstało słynne dzieło Moliera. Obcujemy z żywym obrazem, w którym każdy szczegół ma swoje znaczenie, nawet światłocień wydaje się jakby namalowany przez twórców szkoły niderlandzkiej. Kiedy pełna słodyczy Krystyna Wachełko-Zaleska (Marie, córka Orgona) zastyga w półgeście przy oknie, to tak, jakby zeszła z płótna "Kobieta czytająca list" Jana Vermeera. Tylko ten obraz, stworzony na scenie Teatru Dramatycznego ma swoją głębię i wielowymiarowość. Niemych scen, w których grają dekoracje, światło oraz mimika i ruch (w układzie doskonale opracowanym przez Mariana Glinkę) jest w "Biedaczka" więcej. To wstrzymywanie akcji utworu w pewnych scenach jest jakby próbą przydania znaczenia, utrwalenia w świadomości ulotnych sytuacji i dialogów już tysiące razy powielanych od czasu premiery "Świętoszka" w XVII wieku, a więc z reguły umykających uwagi. Widzę w tym próbę uwznioślenia klasycznego utworu. Wszystko więc jest tutaj ważne: muzyka Mozarta, kwestie dystyngowanego obłudnika Tartufe'a (powściągliwie kreowanego przez Gustawa Holoubka), riposty rozbrajającej w swojej szczerości, pyskatej służącej Doryny (brawurowa rola Haliny Łabonarskiej) aż po - zdawałoby się - nieistotną, anonimową postać służącego Tartufe'a zmagającą się wiecznie z walizami i kuframi.
W reżyserowanym przez Marka Walczewskiego "Biedaczku" spotykamy jeszcze Janusza Gajosa (Orgon), który do tej roli zagranej zresztą z wdziękiem wydaje się za młody, Wojciecha Pokorę (Cleant Beurre), Małgorzatę Niemirską (Elmira, żona Orgona) i Krzysztofa Stroińskiego (Walery Beurre). Tartufe zostaje w końcu zdemaskowany i ukarany, ale autorzy inscenizacji jakby zdawali sobie sprawę z tego, że w życiu nieczęsto tak się zdarza. Podobnie przebiegli i wyrafinowani łotrzy kończą w glorii. Dlatego szczęśliwe zakończenie sztuki zostało wzięte w ironiczny nawias. Karzący miecz sprawiedliwości przybiera niemal bajkową postać, bo gdzież ten książę, który rzeczywiście wypleni draństwo?