Artykuły

Historia starego liczydła

Jubileuszowy Salon Poezji, w 75 rocznicę powstania Teatru Rapsodycznego. Wiersze zytali Halina Kwiatkowska, Tadeusz Malak, Tadeusz Szybowski i studenci III roku aktorstwa PWST. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polkim.

Gdyby nie Mieczysław Kotlarczyk, gdyby nie jego Teatr Rapsodyczny, w którym słowo było wszystkim - prawdopodobne jest, że Tadeusz Malak nie byłby dzisiaj wielkim mówcą poezji i dostojnym profesorem od wiersza w krakowskiej PWST, a wybitnym leśniczym, ba!, gajowym nawet.

Z wiernym, starym lecz wciąż jarym ogarem Ildefonsem przy nodze (Ildefonsem, gdyż Gałczyński, jak się zdaje, jest jednym z ukochanych poetów Malaka), z lśniącą flintą na ramieniu i w fikuśnym kapelutku z piórkiem jemiołuszki, po puszczy by sobie wędrował dzień w dzień i liczył drzewa. Jeden, dwa, trzy... sto... żubry by mu się kłaniały... tysiąc... a on by się żubrom rewanżował, delikatnie uchylając kapelutka... trzynaście tysięcy... Mówił o tym Malak na ostatnim Salonie Poezji, Salonie jubileuszowym.

75 lat temu, 1 listopada, Teatr Rapsodyczny Kotlarczyka dał pierwszą premierę - "Króla-Ducha" Juliusza Słowackiego. Z tamtej premierowej obsady - Kotlarczyk, Karol Wojtyła, Danuta Michałowska i Halina Kwiatkowska - w niedzielę przyszła jedynie Kwiatkowska. Tylko ona mogła. Był jeszcze, ale to z trochę późniejszych lat Rapsodycznego, Tadeusz Szybowski, no i Malak, członek Rapsodycznego w teatru latach ostatnich. Na fortepianie grał Michał Wierba, a studenci prof. Doroty Segdy, studenci III roku aktorstwa: Magdalena Fennig, Emma Giegżno, Magdalena Osińska, Dawid Chudy, Mikołaj Kubacki, Antoni Sałaj, wielki prezent trzem gościom zrobili. Mówili fragmenty "Rzeczy o wolności słowa" Cypriana Kamila Norwida, mówili wybornie, jakby się niewiele zmieniło od tamtego dalekiego 1 listopada. Lecz zanim zaczęli, zanim Kwiatkowska powiedziała fragment "Pana Tadeusza", Szybowski - fragment "Beniowskiego", a Malak - wiersz Gałczyńskiego, szły różne wspominki. Także te Malaka - o nim jako kandydacie na wielkiego gajowego. O jego pracy doktorskiej o drzewach, niedokończonej z powodu miłości do języka.

Zabawne, porzucił las dla wersów, korę dla drukarskiej farby, słoje pni dla łańcuszków sylab, zapach żywicy dla zapachu przymiotników, rzeczowników i całej reszty, lecz niewiele to zmieniło. Nie liczy drzew, owszem, ale przecież liczy słowa. Jak kiedyś wszyscy u Kotlarczyka - Malak do dziś uważnie rachuje słowa, sylaby, przecinki, akcenty i pauzy, i na czynniki pierwsze rozkłada zawsze tajemną pajęczynę stóp rytmicznych, tych jambów, trochejów bądź innych daktyli. Tak, niewiele się zmieniło. Dla wzmożenia zabawnej dziwności dodać trzeba, że nad bramą kamienicy Laszczków przy Komorowskiego 7 w Krakowie, gdzie 1 listopada roku 1941 Rapsodyczny dał pierwszą premierę, widnieje (zapewne od zawsze tam była) płaskorzeźba przedstawiająca żubra z intrygująco pochyloną głową. Żubr wygląda, jakby się komuś kłaniał na powitanie...

Tak, należy uważnie liczyć drzewa. Inaczej bowiem las ruszy i Makbet kolejny raz będzie w fundamentalnym kłopocie, w kłopocie ostatecznym. Trzeba pilnie rachować cudze słowa, jeśli chce się je później na głos mówić do zasłuchanych ludzi. Należy polubić liczydło. Jak Kotlarczyk, jak aktorzy Kotlarczyka, jak Malak do dziś, wreszcie - jak prof. Segda i jej studenci. Trzeba liczyć słowa, przyglądać się im długo, obwąchiwać je, ostrożnie brać na język, dotykać najmniejszym palcem, niespiesznie przykładać do każdego ucho i godzinami się wsłuchiwać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji