W środku słońca gromadzi się popiół
Banalny i nużący. Tak najkrócej można by powiedzieć o spektaklu powstałym na kanwie nagrodzonej w Gdyni najnowszej sztuki Artura Pałygi. Dramaturg (Paweł Sztarbowski) i reżyser (Wojciech Faruga) zanadto przy niej majstrowali i polifonicznie zorkiestrowany poemat dramatyczny ociosali z metafizyki, poezji i filozofii. Zamiast tego dali nam sentymentalizm, naiwność i histerie. Interpretacyjne ograniczenie się do wątku cierpienia teoretycznie wpływa na klarowność przekazu dość hermetycznego dramatu, w rzeczywistości jednak bardzo go spłyca.
Dialogujące i monologujące "w samo południe" głosy ze sztuki, podsłuchane jednocześnie we wszystkich zakątkach świata, w spektaklu zyskują ciała czwórki aktorów, opowiadających swoje traumatyczne historie. Niektóre sceny są przekonująco zagrane - razem tworzą zaledwie serię etiud. Przeplatają się trzy wątki: chorej na raka, która pragnie przetrwać choćby w gazetowym reportażu, kobiety, która płonie na balkonie swego mieszkania i córki mającej zidentyfikować jej zwłoki oraz ojca opiekującego się sparaliżowanym synem - ten wypunktowany został najmocniej. Zestaw jak z "Faktu", jeśli pozbawić go szerszej perspektywy czy horyzontu, który rozpościera się w tekście Pałygi przed ojcem pchającym wózek heraklitejską drogą w górę i w dół, pod drzewo, gdzie mógłby spotkać bohaterów "Czekając na Godota". Takiej kulminacji zdecydowanie zabrakło.
Szkoda, bo pierwsze wrażenie wiele zapowiada. Jest ciasno, duszno i hałaśliwie. Scenę ograniczają stalowe, szare ściany. Przez szczeliny przebija ostre światło. Wmontowana w sufit podświetlona cysterna z wodą rzuca niepokojące cienie. Poza tym pusto. Razem z warstwą akustyczną, zgrzytami, dzwonkami i świstami, scenografia tworzy poczucie zagrożenia, zmęczenia, zniechęcania. Jeśli to jest schron, to zaprzeczający podstawowej warstwie znaczeniowej tego wyrazu. Nie ma ucieczki przed końcem świata, nawet jeśli to będzie tylko - i aż - nasza własna śmierć. Niewiele poza wrażeniem wizualno-dźwiękowym pozostaje w pamięci. Próżno na dnie popiołu wypatrujemy "dyjamentu", który w tekście dramatu wyraźnie migoce.