Teatr Awaria
W którymś z pionów wielopiętrowej kamienicy nastąpiło uszkodzenie przewodu wodnego. Nikt nie potrafi naprawić "gospodarskim sposobem". Administracja nieczynna, bo ma dzień wolny od pracy i nie pozwala sobie mącić odpoczynku. Do powołanych instytucji trudno się dodzwonić. Dwudziestu kilku mieszkańców zagrożonej klatki schodowej głównie debatuje co robić, ale nie potrafi nic więcej niż wynosić na korytarz zagrożone meble. Rozwijają się zadawnione konflikty, odsłaniają romanse, powstają nowe układy porozumień i nieporozumienia, słychać podejrzane, obsunięcia się ścian czy sufitów. Na ratunek czeka się jak na Godota - oto scena sztuki Haliny Dobrowolskiej "Awaria", wystawionej na Małej Scenie Teatru Dramatycznego, w reżyserii autorki i scenografii Teresy Ponińskiej, która musiała włożyć wiele inwencji, by umieścić w określone warunki malutkiej sceny wizje piętra z kilku mieszkaniami, zaś potworność bytowania bohaterów pogodzić ze smakiem malarskim. Prapremiera tej sztuki miała miejsca w Teatrze Nowym w Łodzi w reżyserii Kazimierza Dejmka i pono spotkała się z dobrym przyjęciem widzów. Rzeczywiście dużo jest spostrzeżeń życiowych. Tyle że atmosfera bałaganu w "mrówkowcach" staje się tematem coraz bardziej spospolitowanym, więc ciekawi nas nie tylko w jakim stopniu życie jest podpatrzone, ale jak i czy ludzie na tej klatce wyjdą z katastrofy. Zwłaszcza jeżeli, jak chce autorką, sztuka ma być metaforyczna.
Spektakl stawia znak zapytania nad ich losem. Przy końcu sztuki ekipa ratunkowa jeszcze się nie zjawia, ale nadchodzi wiadomość, że już wkracza do gmachu. Czy tę wieść przyjąć mamy optymistycznie? Nie tracimy nadziei, jest jednak ona umiarkowana, bo oto w czasie samoczynnych prób ratowniczych wykryło się, że w piwnicy ktoś ukrył swoją bimbrownię z zapasem "produkcji". Ci, którzy wykryli, już na dodatek zajęli się degustacją. Znając słabość ludzką, jaka pewność,czy ekipa ratownicza nie zajmie się także przede wszystkim... degustacją. Jeżeli dopuścimy tę ewentualność sztuka Dobrowolskiej pogłębi swoją satyryczność. Jeżeli wykluczymy - otrzymamy pospolitą komedyjkę obyczajową z obowiązującym happy endem.
W widowisku nie brak ról szczególnie opracowanych na podstawie podpatrzonych modeli z życia. Wymienię na wyrywki: Wandę Łuczycką w roli dyktatorskiej gospodyni, Jana Tomaszewskiego w roli artysty plastyka, Grażynę Staniszewską w roli wyrozumiałej lokatorki. Jolantę Fijałkowska w roli
zadzierzystej pływaczki, Krystynę Maciejewską w roli pretensjonalnej ekspedientki, Stanisławę Stępniównę jako głuchą babcie, Wojciecha Duryasza w roli dyktatora, Mieczysława Mileckiego w roli emerytowanego adwokata i Irenę Traczkówne w roli prostytutki. To tylko przykłady.