Artykuły

Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić...

O tempora! Zaczynamy się kłócić o interpretację sceniczną utworów Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego! Nie czas w tej chwili na utyskiwanie (najzupełniej zresztą uzasadnione), że nie dostrzegano tego, jak autor "Zaczarowanej dorożki" rozumiał teatr. Ba! Nie dostrzegano poetyczności jego utworów. Dobrze im teraz (im - to znaczy teoretykom "etapowym'!) mówić o wielkości, o artyzmie dzieł poety. Przed kilku jeszcze laty nie mogli dojrzeć jego nazwiska na łamach pism literackich, a jeden z publicystów obrażał się nawet za to, że poeta zbyt wiele wierszy poświęca swej córce i żonie... Miłe, co? Ale nie można powiedzieć, że Gałczyńskiego nie czytano. Działo się wprost przeciwnie, podobnie, jak z prozą Adolfa Rudnickiego. Krytyka fachowa, literacka przez wiele lat kręciła nosem nad najwspanialszą poezją naszych dziesięciu lat - nad wierszami Gałczyńskiego, psy wieszała na Rudnickim za jego rzekomo niewłaściwy stosunek do spraw walki Żydów polskich przeciw okupantowi - a naród ich czytał.

Być może, że najchłonniejszym czytelnikiem "Karakuliambra" (jak nazywał siebie Gałczyński w PRZEKROJU) stała się inteligencja. Z biegiem czasu jednak krąg jego czytelników rozszerzał się - i dzisiaj możemy mówić o ogromnej popularności utworów Gałczyńskiego w naszym społeczeństwie. Przykład rozchwytywania w Krakowie w ciąga 4 godzin nakładu "Satyry, groteski i żartu lirycznego" jest stary, ale bardzo wymowny...

Ale do rzeczy. Zaczynamy się kłócić o interpretację utworów Gałczyńskiego na scenie. Okazję do tego daje wystawienie w Krakowie przez Państwowy Teatr Lalki "GROTESKA" dwuaktowej farsy "Babcia i wnuczek czyli noc cudów" i komedii wierszem w jednym akcie - "Gdyby Adam był Polakiem". Nim przystąpimy do omówienia tego widowiska, które dostarczyło widzom wielu niezapomnianych wzruszeń artystycznych, należy wyjaśnić, że obydwa punkty programu to repertuar "najmniejszego teatrzyku świata Zielona Gęś". W latach 1945-48 na łamach tygodnika PRZEKRÓJ ogłaszał Gałczyński swoje "Zielone Gęsi" - małe najczęściej tekściki pomyślane jako miniaturowe przedstawienia. Ile gromów rzucono wtedy na niefrasobliwy, acz bardzo ostry, groteskowy sposób pisania Gałczyńskiego! W "Zielonej Gęsi" dostawało się po łbie wszystkim niebieskim ptakom, zakłamanemu mieszczaństwu, spirytystom wszelkiego autoramentu, oszustom. I groteska Gałczyńskiego istniejąca do dziś dnia dzięki temu, że odnosiła się w gruncie rzeczy za-wsze do rzeczywistych zdarzeń (co udowodnił w swej pracy o Gałczyńskim Jan Błoński), jest w "Zielonej Gęsi" specjalnie wyostrzona również dzięki teatralnemu zamysłowi tej rzadkiej imprezy literackiej.

"Groteska" krakowska sięgnęła bardzo ambitnie po dwa punkty programu "Zielonej Gęsi". Wieczór wypełniony dwoma przedstawieniami "najmniejszego teatrzyku świata" pokazał jednak, jak bardzo trudno jest utrzymać się w linii rozumienia teatru przez Gałczyńskiego. I nie tylko rozumienia teatru - w linii zrozumienia jego poezji.

Dlatego rozpoczynamy nasze sprawozdanie od podkreślenia błędów - na koniec zostawiając pozytywy.

"Babcia i wnuczek" w interpretacji artystów "Groteski", w reżyserii WŁADYSŁAWA JAREMY budzą sprzeciw przez swoje potraktowanie lirycznych akcentów tego przedstawienia "Zielonej Gęsi".

Należy przyklasnąć pomysłowi grania przez aktorów momentów pozagroteskowych widowiska bez masek. Wtedy, kiedy wnuczek Lorelci (TADEUSZ KORLATOWICZ), Katarzyna (MIROSŁAWA KOTULA), Jerzy (ANDRZEJ MORSTIN), Ignacy (RYSZARD OLSZAK) tańczą obłędny taniec cudomanii wespół z babcią Lorelei (KRYSTYNA PRADE), kiedy - zgodnie z zamysłem autora widowiska - wirują w nierealnym, wykrzywionym, groteskowym świecie idiotyzmu, tej pochodnej naiwnej wiary w cuda i moc nadprzyrodzoną - twarze ich osłonięte są maskami.

Wyrażają one głupotę, uniżoność, ulizaną grzeczność mieszczańskich synków. Kiedy zdarza się okazja, ściągają maski i mają stać się normalnymi, miłymi, młodymi ludźmi. Bardzo to piękne założenie, któremu jednak nie sprostali ani reżyser, ani aktorzy. Wtedy bowiem, kiedy ściągają maski, zaczynają grać albo rozbuchanych chuliganów, albo niezdarnych ludzi.

Oto na przykład jedna z najpiękniejszych scen przedstawienia; po widowisku kreowanym przez Rączkę (STANISŁAW RYCHLICKI), Adamusa (JULIUSZ WOLSKI) i Płeć (ZBIGNIEW POPRAWSKI) zapada kurtyna; przed nią zostaje tylko wnuczek i Katarzyna. Jak zniszczono w tej scenie jeden z najpiękniejszych wierszy lirycznych Gałczyńskiego! TADEUSZ KORLATOWICZ mówi go głosem bardzo "normalnym", bez cienia afektacji (w dobrym tego słowa znaczeniu), jakby z obawą, że deklamacja tego wiersza powinna być w przeciwstawieniu do groteski poprzednich scen drewniana w swym pseudorealizmie.

Wnuczek mówiąc wiersz do Katarzyny jest niezdarny, śmieszny w swej miłości. A wiersz mówi o czym innym - mówi o najpiękniejszym uczuciu ludzkim słowami najpiękniejszego wzruszenia. Być może, że na interpretacji tego wiersza zaciążył gatunek teatru lalkowego, w którym przede wszystkim mają grać kukiełki i głos. W każdym bądź razie mamy pretensję do reżysera, iż nie dopracował tej sceny pozwalając na kiepską deklamację świetnego utworu.

Nie bójmy się: liryka i groteska Gałczyńskiego to dzieła jednej indywidualności twórczej. Nie ma się co obawiać, iż w przypadku interpretowania lirycznych, "normalnych" wstawek do farsy załamie się jej celność satyryczna. Tę celność w scenach "cudomańskich" wydobył Jarema z dość udatną dokładnością. Najlepsze są sceny "rozmów metafizycznych" między babcią a Rączką i Adamusem. Widowisko na rynku w Nidzie było kapitalne. JULIUSZ WOLSKI w roił Płci był doskonały, właściwie zrozumiał pieśń o Anzelmie jako przedłużenie podwórzowych ballad w rodzaju u "Czarnej Mańki". Szkoda tylko, że tę scenę załamał źle podany przed kurtyną wiersz wnuczka - (o czym już pisałem).

I jeszcze mała uwaga: zupełnie nie rozumiem dlaczego wprowadzono na początku II aktu "próbę" cudu. Nie ma tego w tekście, a w momencie samego cudu osłabia to - na skutek powtórzenia - śmieszność sceny.

"Gdyby Adam był Polakiem" w reżyserii ZOFII JAREMOWEJ - jest to bardzo dobre przedstawienie. Trzeba przyznać, że interpretowanie "Zielonej Gęsi" przez teatr kukiełkowy jest z racji gatunku tego teatru - jak najbardziej pożądane. W teatrze kukiełkowym bowiem dopuszczalne są na przykład role grane "na golasa". Spróbujcie na przykład... No, nie proponuję wychodzenia gołego aktora na scenę, nie... W każdym bądź razie Adam w grotesce Gałczyńskiego i Ewa - muszą być goli. Musi działać na nas efekt golasa z czarnymi, podkręconymi wąsami. (Szkoda jednak, że zabrano Adamowi teczkę. Gałczyński przecież wręcza ją naszemu praojcu dla podkreślenia urzędomanii i biurokracji). Nie wyobrażam sobie również psa Fafika czy osiołka Porfiriona inaczej, niż jako kukiełki.

Przedstawienie "Groteski" wydobyło całą treść tej komedii "Zielonej Gęsi". Doskonała była postać praojca, LESZEK ŚMIGIELSKI swoim słowem, swym "szlacheckim i biurokratycznym pochrząkiwaniem" i intonacją głosu stwarza doskonałe sytuacje, tym bardziej, że kukła Adama była świetna. Postać suflera podpowiadającego rolę Głośnikowi podkreślała w tym wypadku kapitalną groteskowość przedstawienia. Scena demonstracji "Nie damy ani jednego żebra!" jest arcykomiczna. Transparent i podrygujący w takt "dętego marsza" Adam oraz Fafik i Porfirion - to humor najwyższej klasy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji