Kruczek, Mruczek i Wnuczek w Teatrze Lalki i Aktora
Kruczek, Mruczek i Wnuczek - bajka Dillina i Szismana w adaptacji Zaborowskiego wystawiana przez Teatr Lalki i Aktora w Lublinie. Reżyseria i inscenizacja - Maryli Kędry. Lalki projektu A. Ejsmunda. Dekoracja E. Pola, muzyka R. Schreiter.
Sztuką tą najmłodszy lubelski teatr rozpoczął oficjalne występy. Zespół zgotował dzieciom, a także starszym miłą niespodziankę. Dotychczas bowiem najmłodsi widzowie Lublina pozbawieni byli dobrych przedstawień przeznaczonych wyłącznie i specjalnie dla nich. Bo przecież kilku "działających" dotychczas teatrzyków amatorskich nie można było poważnie brać pod uwagę.
Patrząc na wystawianą obecnie sztukę trzeba powiedzieć, że wybór był trafny. Treść bajki jest dla najmłodszego widza zupełnie zrozumiała i co najważniejsze - oddziaływuje wychowawczo,
Lalki (z małymi wyjątkami) są wykonane na ogół bardzo ładnie i żywo oddziałują na wyobraźnię małego widza. Nie udały się jedynie lalki kota Mruczka i Koziołka. Mruczek w żadnym wypadku nie przypominał kota, a Koziołek prawdziwego kozła.
Ponadto pewne zastrzeżenia nasuwa gra lalek. Większość dialogów jest niezrozumiała. Szczególnie w ostatnich rzędach, zamiast słów, słychać tylko bełkot. Zupełnie bez zastrzeżeń zagrał Leszek i Kruczek (Barbara Litwiniuk), oraz Koziołek (Krzysztof Słowikowski). Pozostali wykonawcy mają większe lub mniejsze wady dykcji. Trzeba także wspomnieć o poruszaniu lalkami. W każdym akcie od czasu do czasu ukazywały się włosy aktora lub widać było rękę poruszającą lalkę.
Na ogół przedstawienie jest nie dopracowane w szczegółach. A szkoda. Premierę można było zrobić kilka dni później i wystąpić publicznie z przedstawieniem "zapiętym na ostatni guzik".
Tych kilka pobieżnych uwag bynajmniej nie dyskwalifikuje widowiska, chcielibyśmy jednak, by w przyszłości aktorzy dołożyli więcej starań, jeśli chodzi o dykcję, a także by wśród lalek nie było niepotrzebnych dodatków w postaci głów lub rąk aktorów.
Dekoracje E. Pola bardzo przyjemne i ładne. To samo można powiedzieć o muzyce R. Schreitera.
Pomimo niedociągnięć przedstawienie warto zobaczyć. Najmłodsi widzowie Lublina codziennie wypełniają salę do ostatniego miejsca, co jest najlepszym dowodem, że sztuka im się podoba.