Artykuły

Buratino i Masoni

W BIELSKU przy ulicy Chopina stoi taka niepozorna kamienica pod numerem 3 na wprost parku. Kiedyś w okresie między­wojennym wyczyniali tam przeróżne błazeńskie cudeńka fabrykanci bielscy i bialscy, ba­wiąc się z nudów w wyzwolicieli ludzkości. Była to zakonspirowana loża masońska, "Rotary International", po której zostały tylko smętne wspomnienia, kamienica z tajemnymi przejściami, zamaskowanymi drzwiami i podziemiami. To wszystko. Stary sąsiad z pobocznej kamienicy twierdzi jeszcze, że działy się tam jakieś orgie z nagimi dziew­czynami, pijaństwo i rozpusta i że owi masoni, poprzebierani w jakieś pajacowate czapki, z fartuszkami na wydatnych brzuchach, modlili się do szatana. Toteż nic dziwnego, że przez długi czas straszyło...

Może straszyło!

Dzisiaj nie ma śladu po strachach, bo je wy­pędził śmiech dzieci. Dzieci zaś włażą do tamtej masońskiej loży drzwiami, oknami, przyjeż­dżają z okolicznych wsi, przeżywają Bóg wie jak wielkie wzruszenia, bo masonów zastąpił przepyszny Buratino. Buratino urodził się w sercu Aleksego Tołstoja, stał się bratem ital­skiego Pinokio, oszlifował go Borisow, pod pol­skie niebo przeniosła wdzięcznymi słowy Śniadecka, a teatr Banialuka uczynił jemu królewski ingres w dawnej masońskiej siedzi­bie.

Banialuka narzeka na ciasnotę u ma­sonów, dwoi się i troi, by się nareszcie wpro­wadzić w nowy gmach teatru lalek, lecz wciąż czegoś brakuje. Brakuje przede wszystkim pie­niędzy. Jak mnie zapewniano - już są, i na wiosnę zacznie się przeprowadzka.

Tymczasem w tamtej ciasnocie Buratino czyni niesłychaną zawieruchę. Pojawił się po raz pierwszy w Polsce i wybrał sobie akurat teatr Banialuka.

Śmieszny ów Buratino, wystrugany z klocka, z cienkimi, dyndającymi nóżkami bocianimi, strasznie kochany z tym swoim długim noskiem podobnym do patyczka wetkniętego do drew­nianej buzi, z ustami "od ucha do ucha", mimo zakazu swego scenicznego rodzica, ojca Karla, wtykający wszędzie swój nos, mądry nad po­dziw, sprytny, odważny, prawdomówny, rozko­szny i znów strasznie kochany.

Ostatecznie Buratino przeszedłby bez większego echa w kronikach Banialuki oraz w pamięci tysiąca wniebowziętych dzieci i ich rodziców, gdyby nie pozornie drobny szczegół. Oto na scenie występują obok niego i wielu innych lalek prawdziwi aktorzy, mianowicie ojciec Karlo, król z przekrzywioną koroną na jajowatym łbie, o zabawnym nazwisku Tarabas, oraz ponury drapichrust odpustowy, dy­rektor królewskiego teatru lalek, imć pan Karabas-Barabas z wielkim brzuchem i z rybimi, wytrzeszczonymi oczami.

A więc trzech żywych aktorów w tłumie la­lek! Gdy ojciec Karlo zaczyna rozmawiać ze swym drewnianym synkiem, Buratinem, a Bu­ratino mu odpowiada nad podziw mądrze i sprytnie, gdy opasły i leniwy król, więżący oj­ca Karla, zacznie wymyślać lalkom, że go nie umieją zabawić, a lalki narzekają, bo się boją, że brzuchaty Karabas-Barabas spali je w pie­cu i gdy wspomniany Karabas-Barabas, waze­liniarz ostatniego gatunku, zacznie bić lalki biczem, a lalki piszczą jak myszy, i gdy w koń­cu Buratino wyprowadza w pole króla i Karabasa-Barabasa, a swego ojca Karla wraz z innymi lalkami wyprowadza tajemnym przej­ściem na wolność, wtedy nie tylko dziecko, lecz i dziadek lub babcia owego dziecka zaczyna wierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Zatraca się u nich granica między bajką a rze­czywistością, lalka przestaje być lalką, a staje się dzięki tamtym trzem prawdziwym żywym aktorom także prawdziwym żywym aktorem.

W ogóle z powodu takiego ujęcia sztuki dzie­ją się cuda na scenie i na widowni. Cuda dzie­ją się przede wszystkim w sercach widzów. Obojętne, czy to są malutkie serca, czy serca stare, trochę już sterane i nawet cierpkie.

Banialukowy, słoneczny Buratino niewiele ma wspólnego z ponurym faustowskim Homunculusem, a za to bardzo wiele z Pinokiem Col­lodiego. A że ma tak wiele, to chyba zasługa i reżysera, przezwanego wdzięcznie "ciocią Ire­ną", i kompozytora Wojciecha Kilara, dzięki któremu lalki i aktor Karlo śpiewają tak słod­ko, że się aż miód w sercu przelewa. A szczo­drze tego miodu dolewa młody scenograf, An­drzej Łabiniec, chyba w czepku urodzony, wnioskując z jego "scenografiki". I ten zacny triumwirat z kilku pobocznymi duumwiratami, przemienił dawną masońską lożę "Rotary International", w której straszyło, na słonecz­ną "Banialukę", która opowiada również sło­neczną banialukę o Buratinie, a która nie jest banialuką, lecz najszczerszą prawdą o mądrym sercu ludzkim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji