Artykuły

Żadnych skoków pisków na początek

Krakowski Salon Poezji dedykowany pamięci Marcina Kuźmińskiego. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Kiedy odszedł Kornel Filipowicz, Wisława Szymborska napisała: "Umrzeć - tego nie robi się kotu". Sześć słów, poza pierwszym - słówek właściwie. Zaledwie kilka małych słów - i furtka zamknięta dla Wielkich, Spiżowych liter w czarnych woalkach.

Dla słów Dostojnych, o skulonych z bólu ramionach, dla łkających wśród gromnic zdań w żałobnych szatach, dla strof podawanych w rytmie konduktu, niespiesznie sunącego, jak uczy inny wiersz, "w deszczu i pod wiatr", dla słonych intonacji, dla brzmień kruszejących w gardłach, dla metafor nad otwartym grobem bladych z przerażenia i bezsilności, dla tej całej teatralności mogilnej, co ją każdy zna, smakowitej przecież, taktownej, acz koturnowej, teatralności nieuchronnej - zamknięta elegancko i cicho furtka wiersza.

Nic, tylko słowa małe, proste, ułożone w zdania prawie dziecinne, niczym z elementarza. Nic, tylko to, co zostaje żywym pod ręką. Jak w tytule: puste mieszkanie i kot. Taki był w niedzielę o godz. 12 cały 525. Krakowski Salon Poezji - Salon Zaduszkowy.

"Dedykowany pamięci Marcina Kuźmińskiego", czytam w programie. Tego chcieli jego przyjaciele z Teatru Słowackiego i tak się stało. Na sztalugach pod oknem wielki szaro-jasny, albo cienisto-mglisty, bo raczej nie czarno-biały fotograficzny portret Marcina. W palcach prawej ręki trzyma zapalonego papierosa, patrzy spokojnie w bok, na coś, co tkwi za krawędzią obrazu, daleko za krawędzią, za daleko. Obok fotografii - aktorzy.

Wielu ich było, nie sposób wymienić wszystkich, ale też lepiej akurat w takich okolicznościach nie zbliżać się do litanijnych tonów, a każdy katalog nazwisk ma przecież coś z litanii. Drugi, może czwarty w kolejności był Feliks Szajnert. Rzekł: "Kot w pustym mieszkaniu", po tytule pierwszą frazę powiedział: "Umrzeć - tego nie robi się kotu", a dalej - resztę niepodrabialnej cierpkości, co ją tylko Szymborska potrafiła wycisnąć ze słów najmniejszych. Mówił tak cicho, jak ona napisała. Właśnie - mówił. Żadnej sztuki aktorskiej, żadnej teatralności. I tak było ostatniej niedzieli ze wszystkimi.

Śpiewali dla Marcina, wspominali jakieś sceny, mówili dlań stare słowa wielu poetów, Halina Jarczyk na skrzypcach Marcinowi grała, Michał Wierba na fortepianie - i każdy dbał, by nie uchylić wspomnianej furtki normalności, każdy dbał, by pozostać w świecie pięknych, małych liter, codziennej intonacji, niewielkich gestów. Nawet Antek Kuźmiński - syn Marcina - który przeczytał Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego groteskowy wierszyk o koniu w teatrze, uśmiechając się lekko i ciepło. Tak właśnie - lekko i ciepło.

Dbali o jasną normalność, ale też w każdym snuła się wyszeptana przez Szajnerta fraza: "Ktoś tutaj był i był,/ a potem nagle zniknął/ i uporczywie go nie ma". No nie ma. "Do wszystkich szaf się zajrzało./ Przez pokój przebiegło./ Wcisnęło pod dywan i sprawdziło". No i co? Nic. Co jeszcze można zrobić? "Spać i czekać". Ale jak wróci...

Niech po prostu wie, że wtedy stanie się tak, jak to opisała Szymborska. Otóż, Marcinie: "Żadnych skoków pisków na początek". I żadnego telefonu do Lela do Warszawy, by przyjeżdżał, boś łaskawie wrócił z głupiego dowcipu. I żadnej powitalnej gorzałki na mieście. Trudno, darmo - za tani numer ze zniknięciem jakaś kara musi być. Ale spokojnie, spokojnie. Po dniu, góra dwóch - przejdzie nam. Wszystko wróci do normy, Marcinie. I znów będzie, jak zawsze było.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji