Artykuły

Wściekłość

"Wściekłość" Elfriede Jelinek w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Andrew Haydon na blogu Postcards from the God.

Elfriede Jelinek to fenomen. Cierpiąca na agorafobię i przez to uwięziona w swoim austriackim domu, jest prawdopodobnie jedną z najbardziej docenianych dramatopisarek w krajach niemieckojęzycznych, może nawet w całej Europie. Na litość boską, w końcu dostała Nagrodę Nobla! Jej bardzo literackie i postmodernistyczne teksty są gęstym kolażem przekazów medialnych, teoretycznych rozważań, strumieni świadomości i poezji - autorka często nawet nie wskazuje mówiącego podmiotu. Na papierze wygląda to jak monolog, czy wręcz powieść. Gdy reżyserzy podejmują wyzwanie pisarstwa Jelinek i mierzą się z absolutną niemożliwością jego dosłownej inscenizacji - tekst zmienia się nie do poznania.

Przyznaję ze wstydem, że do tej pory nigdy tego nie pojmowałem. Tak, podobały mi się inscenizacje utworów Jelinek. Ale nawet gdy oglądałem je po angielsku lub z angielskimi napisami, nie byłem w stanie porządnie zrozumieć ich przesłania.

Kiedy czytałem obszerny, emocjonalny tekst "Wut" (pol. "Wściekłość", ang. "Rage" lub "Fury"), miałem wrażenie, że wreszcie udało mi się coś rozszyfrować. Oczywiście, moja lektura tego tekstu ma się nijak do obejrzenia jego polskiej premiery w ostatnią sobotę - po polsku, bez napisów (światowa premiera w reżyserii Nicholasa Stemanna odbyła się w kwietniu w Monachium, a teraz tekst jest również wystawiany w Hamburgu, w reżyserii Sebastiana Nüblinga, zmiksowany z nowym tekstem Simona Stephensa). Utwór Jelinek powstał po paryskich masakrach w redakcji "Charlie Hebdo" i koszernym sklepie Hypercacher, do których doszło w styczniu 2015 roku, i wychodząc z tego punktu staje się rodzajem debaty o Europie, po czym przeskakuje między jakby mitycznymi wersjami europejskich polityków (może) i poszerza zakres rozważań o kryzys finansowy w Grecji oraz rosnące wpływy radykalnie prawicowych partii/polityków. Powinienem dodać, że Jelinek raczej nie pisze "przystępnych", "jednoznacznych" sztuk "z tezą".

Spektakl Mai Kleczewskiej w pierwszej części rozprawia się z tekstem Jelinek, w drugiej uzupełnia go fragmentami "Penthesilei" Kleista, "Prometeusza" Ajschylosa i "Bachantek" Eurypidesa (wciąż wszystko po polsku, dlatego nie byłem w stanie tego zarejestrować w trakcie oglądania, jednak gdy powiedziano mi o tym później, pomyślałem, że ma to sporo sensu).

Jeżeli chodzi o społeczny i polityczny kontekst: ostatnim razem odwiedziłem Teatr Powszechny w styczniu, by zobaczyć "Juliusza Cezara" w reżyserii Barbary Wysockiej (spektakl wygrał nagrodę Złotego Yoricka na tegorocznym Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku). W mojej recenzji tego spektaklu wspomniałem o niemalże cotygodniowych protestach przeciwko rządzącej prawicowej partii Prawo i Sprawiedliwość. Minął prawie rok od przejęcia przez nich władzy i nic się nie zmieniło. W poniedziałek doszło do masowych protestów przeciwko planowanemu zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Równocześnie odbywają się wiece poparcia dla rządzących, a nacjonalistyczni chuligani nie przestają atakować imigrantów i uchodźców (czy właściwie kogokolwiek kto ma ciemniejszą skórę). Prawo i Sprawiedliwość równie uparcie jak obecny rząd Wielkiej Brytanii sprzeciwia się przyjęciu przez Polskę uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. "Wściekłość" nie odnosi się w bezpośredni sposób do sytuacji w Polsce, ale jasne jest, że tematy które podejmuje, rezonują z wydarzeniami w tym kraju - choćby dlatego, że paryskie ataki terrorystyczne mogły być ostatnim argumentem dla polskich nacjonalistów, by całkowicie uzbroić się w swój strach i nienawiść.

Wspomniałem o "nierejestrowaniu" w trakcie oglądania informacji werbalnych. Zamiast tego zalewała mnie wprost bezlitosna ilość obrazów. Nie mam pojęcia, jak osoba odbierająca jednocześnie informacje wizualne i werbalne, była w stanie choćby w niewielkim stopniu je przetworzyć i zinterpretować. Piszę to z podziwem. Sztuka zaczyna się w scenografii dwóch (lub więcej) studiów telewizyjnych (po lewej i prawej w głębi sceny), z rodzajem biurka redaktora z przodu, po prawej. Studio po (naszej) lewej ma niebieski ekran, jakby przeznaczone było do nadawania wiadomości, natomiast prawa strona wygląda jak zamarkowany pokój dzienny i służy programowi typu talk-show. Dwa ogromne ekrany dominują nad proscenium. Do tego wszystkiego widownia jest inaczej zorganizowana - tylko dwa rzędy siedzeń są tam, gdzie zwykle. Pod samą sceną krzesła zostały usunięte, a w ich miejscu leży dywan z prawdziwej trawy, otaczający półtorametrowej głębokości fosę. Większość widzów siedzi na tymczasowej, nachylonej trybunie, wybudowanej trochę powyżej normalnej widowni.

I oto, co dzieje się w tej obłąkanej scenografii: generalizując, można by określić to jako "znajomy europejski bałaganiarski teatr", i tak, niektóre zastosowane figury retoryczne są dobrze znane. Ale są dobrze znane w taki sposób jak np. motywy naturalistyczne, do których jesteśmy przyzwyczajeni w Anglii. Podobnie jest z różnorodnością postaci i kostiumów - przez dużą część pierwszej połowy spektaklu po scenie chwiejnie spaceruje drag queen w butach na wysokim obcasie i błyszczącej plastikowej sukience. Młoda blondynka w kusym stroju przechadza się między widzami. Inna aktorka o blond włosach maluje swoją twarz na czarno. Muskularni młodzi mężczyźni noszą wojskowe kamizelki. Najbardziej zaskakuje (w polskim spektaklu) obecność starszego, czarnoskórego aktora, który mówi do kamery, a kiedy indziej po prostu patrzy w nią nieprzerwanie, podczas gdy inni aktorzy chodzą dookoła i mówią swoje kwestie. Na ekranach pojawiają się urywki materiałów z polskich programów informacyjnych i internetu, m.in. straszliwe sceny pokazujące pokłosie masakr, brutalne zaimprowizowane egzekucje Zakładam, że są to prawdziwe materiały, nie specjalnie nagrywane do tego spektaklu, czy pożyczone z filmów. To uderzające, jak nierealne są te prawdziwe egzekucje. Jak sztucznie wygląda krew. Ponieważ nie bardzo lubię ją oglądać, nie patrzyłem na te sceny zbyt łapczywie. Ale ciężko ich nie widzieć, gdy wyświetlane są za - teraz już czarnoskórą - prezenterką Potem na scenę wciągany jest spory krucyfiks, ostatecznie zostaje on bezceremonialnie wrzucony do fosy, która teraz symbolizuje Morze Śródziemne, z kolei Chrystus - martwych uchodźców, którzy próbowali się przez nie przedrzeć. Nazwiska (wszystkich?) zmarłych w trakcie tej przeprawy wypisane są na rzędach kartek A4 przyczepionych do ściany za sceną. Są odczytywane, a potem kolejno, kartka za kartką, wrzucane do śródziemnomorskiej sadzawki Chrystusa. Nadal nie mam pojęcia do których części oryginalnego tekstu odwołują się te sceny albo raczej - w których momentach się dzieją. Na pewno pasują do niego, ponieważ pochodzą z tego samego świata. Jednocześnie widz bardzo mocno doświadcza symultaniczności wydarzeń, które w nim zachodzą - niemożliwości pogodzenia dziwnej polskiej panny (tak to się chyba nazywa?) z nagraniami z zamieszek i egzekucji, czy śmierci Syryjczyków i Kongijczyków w Morzu Śródziemnym z życiem Polaków w Polsce.

Uważniejsi czytelnicy zapewne zwrócili uwagę na zdanie o białej aktorce malującej sobie twarz na czarno - być może miała to być metafora "obcego" czy "Innego". Prawdopodobnie, w tradycyjnie zachodnim stylu, jako obywatel państwa niegdyś handlującego niewolnikami, powinienem zganić twórców i napisać, że taki akt jest absolutnie nieakceptowalny w żadnym kraju. Wydaje mi się, że wolałbym jednak zostawić tą kwestię czarnoskóremu aktorowi i reżyserowi, odtwórczyni tej roli czy projektantowi kostiumów. Zachodnie uprzywilejowanie odgrywa tu pewną rolę, a ja jestem oczywiście tak biały, jak tylko się da, więc trudno mi żywić w takiej sytuacji osobistą urazę. Malowanie twarzy na czarno mogłoby być uznane w Anglii za chamskie i prostackie, ale Polska to nie Anglia i nie ma takiej historii czy populacji jak mój kraj, więc może po prostu napiszę, że zauważyłem to, byłem tego świadomy i wywołało to we mnie "zachodni" dyskomfort (w niekoniecznie dobrym sensie), ale jednocześnie czuję się równie niekomfortowo w roli cenzora (możecie wierzyć lub nie, napisałem to przed ostatnimi komentarzami na blogu). Czy to ma sens?

(Podobnym przypadkiem jest scena w drugiej połowie. Kiedy skąpo ubrana kobieta uwiesza się na gnijącej krowiej tuszy - coś, czego nigdy nie zobaczylibyśmy na scenie w Wielkiej Brytanii z powodu naszej "wolności nieobrażania nikogo" - chciałbym przypomnieć czytelnikom, że tę sztukę napisały i wyreżyserowały feministki, ale być może istnieje inne podejście do interpretacji obrazów scenicznych w Polsce...).

Ale tak, wydaje mi się, że aby w pełni zrozumieć mój dyskomfort, musielibyście znać aktualną sytuację w polskim teatrze. W skrócie: Prawo i Sprawiedliwość coraz częściej posługuje się ekonomiczną cenzurą (i wzmogło się to nawet w ciągu tych kilku dni, które zajęło mi pisanie tej recenzji), doprowadzając do ustępowania dyrektorów artystycznych, z którymi nie zgadza się ideologicznie i zastępowania ich takimi, którzy będą wystawiać sztuki o Janie Pawle II. Na litość boską! Zdaje się, że zagrożony jest nawet festiwal Ludzie, w Polsce jest teraz naprawdę źle.

Tak czy inaczej Myślę, że to jest to. Niemożliwy tekst. Elektryzująca, szokująca, szalona inscenizacja. Druzgocząca, ale też tragiczna w swojej konstatacji, że teatr poruszający te kwestie, a być może nawet jakiekolwiek kwestie, jest niesamowicie ograniczony i umiarkowany. To znaczy: na co teatr może mieć nadzieję? co dobrego jest w stanie zrobić w ten sposób? Paradoksalnie, najbardziej konkretnym osiągnięciem w takiej sytuacji jest to, że mówienie na te tematy nie podoba się radykalnym prawicowcom, zwalczającym prawa obywatelskie i wolność słowa, rosnącym w siłę w całej Europie. Prawicowcom, którzy zachowują się jak komunistyczni cenzorzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji