Artykuły

"Żony i dziwki" porwały do walki o prawa kobiet

"Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Joanna Pluta w Gazecie Pomorskiej.

I to dosłownie, sobotni spektakl Teatru Polskiego w Bydgoszczy skończył się ulicznym happeningiem. I długimi owacjami na stojąco.

Trudno się temu dziwić z kilku powodów. Po pierwsze, gdy spektakl tworzy duet Jolanta Janiczak (dramaturg) i Wiktor Rubin (reżyser), to nie może być inaczej. Po drugie, pierwsza w tym sezonie premiera bydgoskiego teatru dotknęła problemu wyjątkowo aktualnego w tej chwili, czyli równouprawnienia, wolności i praw kobiet. Po trzecie wreszcie, zagrał go bardzo dobry zespół aktorski. Ale od początku.

Punktem wyjścia spektaklu "Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" była postać Theroigne de Mericourt, feministycznej działaczki rewolucji francuskiej, która walczyła o prawa kobiet, a która ostatecznie przez kobiety właśnie została zlinczowana, a potem okrzyknięta szaloną.

To ona, grana przez Sonię Roszczuk, od pierwszych minut spektaklu wzywa do walki o prawa kobiet, to ona w oskarżycielskim tonie opisuje funkcjonowanie męskiego świata, to ona wdaje się w śmiałą polemikę z Robespierre'em i Dantonem (odpowiednio Roland Nowak i Marcin Zawodziński, którym należą się wielkie brawa). To ona wreszcie wierzy w możliwość zmian, jakie mogą się dokonać, ona ma odwagę, którą zaraża inne kobiety.

U jej boku staje ich pięć. Każda zupełnie inna, ale na początku zgodnie trzymają wspólny front. Wszystkie ubrane w szare męskie uniformy są bardzo zdeterminowane - chcą równych praw, równych płac, ważnych stanowisk w urzędach, parlamentach, nawet w Kościele. Ale do czasu, wkrótce okazuje się bowiem, że każda ma inny punkt widzenia, niektóre

zupełnie niezgodny z myślą Mericourt. Czy więc możliwy jest prawdziwie rewolucyjny zryw grupy kobiet? Czy zawsze będą twardo stały ze sobą ramię w ramię? Oczywiście, że nie. Widać to przecież współcześnie - jak na dłoni.

Spektakl Janiczak i Rubina miesza czasy - jest więc rewolucja francuska, echem pojawia się Lenin, są i wątki mocno współczesne - Magdalena Celmer w pewnym momencie zaczyna czytać mizoginistyczne, niedawne cytaty niektórych polityków, wycinki prasowe, wpisy z forów - wszystkie dowodzą jednego - tak naprawdę nie ma i nigdy nie było równouprawnienia, a patriarchat jest bardzo mocno zakorzeniony również w kobietach.

Niezwykłe wrażenie robi moment, w którym aktorki schodzą ze sceny, by po chwili widzowie mogli je zobaczyć na transmisji wideo, stojące przed budynkiem teatru. Ten spektakl wychodzi do ludzi, aktorzy anektują dla siebie niemal cały teatr - scenę, widownię, foyer, balkon i... publiczność. Angażują, skłaniają do myślenia, otwierają oczy, ale też bawią. W spektaklu na temat poważny, nie brakuje wyjątkowo dobrego humoru, mądrej ironii, zabawy konwencją, lekkości i dystansu do siebie.

Sztuka zadaje też bardzo wiele pytań - czy współcześnie możliwy jest rewolucyjny zryw? Czy teatr potrafi zmieniać świat? Jak szukać klucza zmian? Jak wprowadzić je w życie? Ciekawą sugestię ma postać grana przez Martynę Peszko. "A gdyby tak dać prawo wyborcze dzieciom? Politycy musieliby swoją kampanię dostosować do nich - konkretyzować obietnice wyborcze jak nigdy dotąd" - mówi.

Finał spektaklu jest niezwykły, bo porywa publiczność wyposażoną w transparenty na ulice. A później ta publiczność wraz z aktorami pojawia się na scenie, a z widowni przez długi czas płyną owacje. Lepszego rozpoczęcia sezonu w bydgoskim teatrze nie mogliśmy sobie wymarzyć. O tej sztuce będzie głośno.

Można ją jeszcze zobaczyć m.in. 4, 5 i 6 listopada (każdego dnia o godz. 19).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji