Artykuły

"To nie katolicyzm, to kłamstwo". Po spektaklu "Ewangelia"

- Obozy dla uchodźców to świat, który istnieje. Nie możemy udawać, że go nie ma. Powinniśmy otworzyć się na historię imigrantów. To pozwoli rozwijać się i dorastać im, ale też nam, społeczeństwom, które starzeją się, stają się niebezpieczne, faszystowskie, rasistowskie - mówi Pippo Delbono, reżyser teatralny i filmowy w rozmowie z Magdą Piekarską w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Rozmowa z Pippo Delbono*

Magda Piekarska: Po co zamieszkał pan w obozie dla uchodźców?

Pippo Delbono: - To była podróż kogoś, kto idzie poprosić o pomoc, a nie tę pomoc niesie. Jeśli źle się czujesz, nie masz ochoty przebywać w towarzystwie osób, które mają się dobrze. A ja czułem się źle: wydawało mi się, że nieodwołalnie tracę wzrok.

Po to przecież są szpitale.

- Ale szpitale i troszczą się o ciebie, i cię niszczą. Cały czas myślisz tam o swojej chorobie. W ośrodku dla uchodźców ważne są wszystkie inne choroby, tylko nie twoja. A poza tym jest dużo walki, życia, energii. Z ludzi, którzy długo funkcjonowali w zawieszeniu między życiem i śmiercią, promieniuje radość. Są marzenia, co może być zaskoczeniem dla przybysza z cywilizacji, która już nie marzy.

To jest świat, który istnieje. Nie możemy zamknąć na niego oczu, udawać, że go nie ma. Jedyne, co powinniśmy zrobić, to otworzyć się na tę historię. To pozwoli rozwijać się i dorastać im, ale też nam, społeczeństwom, które starzeją się, stają się niebezpieczne, faszystowskie, rasistowskie. Mamy papieża: pierwszy jego obraz to obmywanie stóp uchodźcom. Cały czas o nich mówi. I jeśli nie podoba ci się to, co mówi papież, wybierz sobie kierownika, biskupa i rozejdźmy się. Pozwalam sobie na takie słowa, bo sam byłem ministrantem, częścią kościoła.

W Polsce również podejście do wiary wymaga redefinicji. Opór wobec przyjęcia imigrantów jest potężny.

- To nie katolicyzm, to kłamstwo. Ktoś, kto wybiera wiarę, musi uważać, bo płaci za to wysoką cenę. Religie mogą stać się maską, pod którą ukrywamy nasz strach i nasze ograniczenia. W momencie śmierci te maski spadają. Jako buddysta mogę być rasistą, ale muszę liczyć się z tym, że przyjdzie mi na to zapłacić w chwili śmierci.

Na Olimpiadzie Teatralnej pokazaliśmy "Ewangelię", spektakl, w którym występuje Sufi, uchodźca z Afganistanu. Analfabeta, pochodzący z jednego z najtrudniej dostępnych rejonów tego kraju. Zawsze trzyma dystans, wejście do zespołu było dla niego mocnym doświadczeniem. Wszystko, co robi teraz, współpracując z nami, jest odległe od tego, do czego przywykł. Zawsze siedzi wśród publiczności, zanim wstanie, żeby wygłosić swój monolog. Zawsze jest potem niezadowolony, czuje na sobie wzrok z lóż, który go oceniał. Po wrocławskim pokazie po raz pierwszy poczuł się na tyle dobrze, że zdecydował się pójść z nami do restauracji. Zamówiliśmy penne alla arrabiata, danie, które nigdy nie jest przygotowywane z mięsem. Była w nim jednak wieprzowina, a Sufi jest muzułmaninem. Poprosiliśmy o wymianę, dostaliśmy makaron, na który rzucono chochlę nieprzyprawionego przecieru. I to zrujnowało kompletnie obraz Polski z teatru, a restauracja pozostanie dla mnie symbolem tej Polski, której nie lubię, bo zranili tam człowieka.

Doświadczył pan cudu w obozie dla uchodźców?

- Nie wierzę w cuda. Nie wierzę w Chrystusa chodzącego po wodzie, widzę tylko ludzi, którzy w wodzie toną. Ale jeśli cud ma być głębokim procesem, to moje życie jest pełne cudów. W 1989 roku lekarz powiedział mi, że jestem seropozytywny. Usłyszałem, że został mi rok życia. Minęło 26 lat, poza lekkim przeziębieniem nic mi nie dolega. Odzyskałem wzrok i nigdy nie zrozumiałem, co mi tak naprawdę dolegało. Podobnie było z Bobo, którego zabrałem z wariatkowa, gdzie spędził 50 lat życia. Trafiłem tam w stanie skrajnego wycieńczenia psychicznego. Po kilku tygodniach spędzonych z Bobo, złapałem się na tym, że zapomniałem wziąć antydepresanty. Dziś nie mam wątpliwości, że chociaż to ja porwałem go wtedy ze szpitala, to on mnie uratował.

Przemiana, której pan doświadczył w Asti, ma wymiar symboliczny. Jechał pan tam, cierpiąc na chorobę oczu, żeby zobaczyć ludzi, których nie chcemy widzieć. I odzyskał pan wzrok.

- Mamy we Włoszech Matteo Salviniego z Ligi Północnej, polityka, który uosabia w sobie cechy, od których zawsze byłem jak najdalej. Bywa oskarżany o rasizm. Wywodzi się ze skautów, tak jak ja. I kiedy byłem w Asti, zdarzało mi się pomyśleć: "teraz rozumiem Salviniego". Mówiłem: "Mam dość waszego zamknięcia, waszej religii, pełnej fanatyzmu, dogmatów, fałszywych moralności". I pewnego dnia, kiedy szalał we mnie Salvini, spotkałem w barze imama. Usłyszałem od niego, że fanatyzmy bazują na ludzkiej ignorancji, ale też, że ludzie, którzy jej ulegają, są ofiarami władzy, która chce, żeby wszyscy uwierzyli, że na tym właśnie polega islam. Ta rozmowa ponownie uzbroiła mnie w wolność i otwartość.

Nie możesz się zaprogramować, wyrugować z siebie emocji, z którymi nigdy byś się nie zgodził. Jesteśmy aroganccy, chciwi, źli, ale też współczujący. I czasem to złe z ciebie wyłazi. Ale to jest twoja decyzja, pozwolić na to lub powiedzieć: "nie".

A doświadczenie z Asti kontynuuję. Ludzie, których poznałem w obozie, założyli pizzerię, czasem robię u nich za kierowcę. Może płacę w ten sposób za któreś moje poprzednie swoje życie, życie właściciela niewolników.

* Pippo Delbono, reżyser teatralny i filmowy. Bohater jednej z retrospektyw ostatniej edycji festiwalu Nowe Horyzonty. Na Olimpiadzie Teatralnej pokazał spektakl "Ewangelia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji