Artykuły

Kraków. Broadway pod tablicą, czyli jak krakowska szkoła podbiła teatr

Przedstawienie British International School w Krakowie (BISC) Najpierw szkoła wynajęła teatr Variété na swoje przedstawienie. Potem teatr, zachwycony tym, co zobaczył, zaproponował szkole umieszczenie spektaklu w swoim repertuarze. Tak musical w wykonaniu uczniów British International School w Krakowie trafił na afisz.

Seymour Krelboin jest skromnym pracownikiem małej kwiaciarni. Pewnego razu udaje mu się wyhodować nietypową roślinę.

Przynosi mu sławę, pieniądze i... kłopot. Roślina żywi się bowiem ludzką krwią. W miarę jak rośnie, krew przestaje jej wystarczać. Zaczyna żądać od Seymoura, by karmił ją ludzkim mięsem. To temat głośnej amerykańskiej komedii grozy z 1960 r. pod tytułem "Little Shop of Horrors". 20 lat później Alan Menken napisał na jej podstawie równie głośny musical. Ponad 30 lat później postanowili go wystawić uczniowie i nauczyciele z British International School w Krakowie. I też zrobiło się głośno.

Próby trwały ponad pół roku. Kiedy się skończyły, szkoła wynajęła salę teatru Variété na dwa przedstawienia. Dla rodziców, przyjaciół, znajomych. Odbyły się w czerwcu.

Ale to nie koniec. Gdy dzieciaki pakowały już rekwizyty, dyrekcja teatru, zachwycona tym, co zobaczyła, zaproponowała umieszczenie spektaklu w swoim repertuarze!

- Tak w ogóle to nie jestem wielkim fanem musicali - zwierza się szeptem współwłaściciel szkoły Wiesław Ogiński. Nie musi. Wystarczy, że jest nim Łukasz Jeż. Nauczyciel, który szkolne lata spędził w USA. Tam co druga szkoła porywa się na wielką musicalową produkcję. - A wokół niej toczy się całe życie. Najpierw wszyscy dyskutują, co wystawiać, potem odbywa się przydzielanie ról, wcześniej są przesłuchania. W szkole, do której chodziłem, było podobnie. Gdy przyjechałem do Polski i zacząłem tu uczyć, bardzo mi tego brakowało - opowiada.

Jeż męczył się bez musicalu przez pięć lat. W końcu nie wytrzymał. W 2012 r. razem z uczniami przygotował "Króla Lwa". Potem były jeszcze: "Mała Syrenka", "Yes, Wirginia" i "Aida". Za każdym razem szkoła kontaktowała się z agencją w Nowym Jorku i kupowała prawa autorskie do wystawienia sztuki. Wszyscy żyli przygotowaniami do występu. Uczniowie, nauczyciele, pani z sekretariatu, rodzice.

Wygrywało dobro sprawy

Przy "Little Shop of Horrors" było podobnie. Krwiożercza roślina przez ponad dwa miesiące rosła sobie w mieszkaniu przy ul. Zwierzynieckiej. Szyła ją tam mama jednego z uczniów - bardzo poważna bizneswoman.

A uszyła tak dobrze, że pracownicy teatru Variété poprosili szkołę o kontakt do firmy, która sprzedaje takie rekwizyty.

Pani sekretarka wyszła zza biurka i przygotowała reklamujące przedstawienie banery. Nauczyciele muzyki długimi godzinami ćwiczyli z uczniami głos.

Inni nauczyciele nieco się denerwowali, że dzieci znów biegną na próbę, zamiast siedzieć w klasie. Ostatecznie wygrywało dobro sprawy. Poza tym to nie jest tak, że szkoła przestała uczyć. Próby odbywały się głównie po lekcjach, na długiej przerwie, w weekendy.

Łukasz Jeż opowiada: - Super było patrzeć, jak ludzie jednoczą się wokół wspólnego celu. Jak się angażują i otwierają na zupełnie nowe dla nich rzeczy. Jak zmieniają się uczniowie.

Zarywają studia, biorą urlopy w pracy

A zmienili się bardzo. Z cichego dotąd 19-latka wyszedł prawdziwy showman. Ze skromnej dziewczyny - autentyczna gwiazda. Na scenę udało się też wyciągnąć nauczycieli. Pana dyrektora, panią od chemii, pana od historii.

Są też absolwenci. Zarywają studia, biorą urlopy w pracy. Przyjeżdżają z różnych stron świata. Wszystko po to, by wziąć udział w przedstawieniu. Bo to nie jest jakieś tam sztampowe szkolne przedstawienie. To jest prawdziwa bomba. Za każdym razem wybucha przy pełnej sali. Kto nie widział, jeszcze ma okazję. Kolejne występy zaplanowano za 13 i 14 grudnia. Można się szczerze i głośno pośmiać. I zachwycić. Poziom profesjonalizmu i swobody, z jaką uczniowie grają w przedstawieniu, wbija w krzesło. To jest prawdziwy Broadway!

A przecież nie są to dzieci szukane w castingach po całej Polsce. W castingu do "Little Shop of Horrors" wzięła udział tylko jedna szkoła. Fakt. Szkoła, którą stać na kupienie praw autorskich do sztuki za oceanem. I na wynajęcie teatru. Ale to nie pieniądze grają tu główną rolę. To pasja nauczyciela, który kocha to, co robi, i potrafi tym zarazić innych. - Może za rok i ja wystąpię - śmieje się Wiesław Ogiński, który jeszcze nie tak dawno nie lubił musicali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji