Księga w komiks zamieniona
Należę do tych, którzy nie widzieli zrealizowanej w formie wielkiego plenerowego widowiska polskiej prapremiery "Księgi Krzysztofa Kolumba" Paula Claudela. Przypomnę: rzecz miała miejsce latem ub. r. na pokładzie "Daru Pomorza", spektakl reżyserowała trójka młodych ludzi - Ryszard Nyczka, Wojciech Starostecki i Artur Hofman pod artystyczną pieczą Andrzeja Wajdy i Krystyny Zachwatowicz, a oglądało go jednocześnie dwa tysiące widzów.
Przed prezentacją telewizyjnego zapisu przedstawienia w Teatrze Dwójki lektor wyraził radość, że w tym wydarzeniu uczestniczyć będzie grono znacznie liczniejsze. I była to, jak się zdaje, jedyna satysfakcja związana ze spektaklem. Który zapewne w wersji plenerowej miał wiele walorów - na małym ekranie jednak giną one z kretesem.
Najdoskonalszy zespół telewizyjnych realizatorów nie jest w stanie przełożyć na język telewizyjny owego wielkiego planu (łącznie z niebem nad głowami widzów), w którym toczył się żywy spektakl. Luźne scenki w zbliżeniach obnażają to, co w plenerze się gubi - aktorskie słabości, inscenizacyjne brudy. Ba! Plener wymaga od aktorów zupełnie innej formy scenicznego bycia, niż kamera... Sprzecznym wyzwaniom nie podołał nawet Daniel Olbrychski
Zamiast "Księgi Krzysztofa Kolumba" obejrzeliśmy więc coś w rodzaju komiksu, zdolnego pomieścić w dwóch obrazkach odkrycie Ameryki i triumfalne powitanie w Hiszpanii.
Żywe przedstawienie ma być wznowione podczas tegorocznych Dni Morza, jeszcze w tym miesiącu. Kto się nie zniechęcił telewizyjną namiastką, może się wybrać do Gdyni i zobaczyć "Księgę" na własne oczy. Po Teatrze Ósmego Dnia i "Columbie" mam do telewizyjnych zapisów spektakli stosunek bardziej niż sceptyczny. Kamera jest posłusznym narzędziem - zapisze wszystko. Może jednak warto czasem się zastanowić: po co?