Artykuły

Siedem pasji Kazimierza Wisniaka

Spektaklem "Ulica Krokodyli" wg Brunona Schulza wrocławskiego Współczesnego Teatru Pantomimy na scenie teatru Bagatela rozpoczęły się przed tygodniem Dni Kazimierza Wiśniaka.

Jeszcze przez dwa tygodnie w galerii Szalom na wystawie "Zaczarowany świat" można oglądać jego praca malarskie, ilustracje, elementy scenografii, kostiumy teatralne, a także lalki, które stworzył wspólnie z Henrykiem Tomaszewskim

Piwnica

- W 1956 roku, po śmierci Bieruta, nastąpiła polityczna odwilż. Koniec socrealizmu. Wszyscy poczuli pewną nadzieję swobody twórczej. Starsi koledzy z Akademii Sztuk Pięknych szykowali się, by stworzyć jakiś klub artystyczny, podobnie myśleli młodzi aktorzy, kompozytorzy, muzycy. Bronisław Chromy, rzeźbiarz, odnalazł piwnicę w pałacu Pod Baranami - mieścił się w niej wówczas Krakowski Dom Kultury - która do tego znakomicie się nadawała. Piwnica miała być początkowo takim właśnie klubem dla młodych, w którym mogliby się spotykać, gdzie od czasu do czasu odbywałyby się koncert, odczyty - trochę jak w domu kultury, tylko atrakcyjniej. Kabaret narodził się później. Ale najpierw trzeba było piwnicę wyremontować. Muzycy nie mogli sobie kaleczyć paluszków, aktorzy też się wymigali, pozostali tylko plastycy związani z krakowską akademią - Dymny, Chromy. Wspólnie udało się nam doprowadzić ją do porządku. Zaczęło przychodzić tu coraz więcej interesujących ludzi: Piotr Skrzynecki, Joanna Olczak, która właśnie rzuciła studiowanie prawa, Janina Garycka, już po doktoracie, ale bez pracy... Wszystko zaczęło się właściwie od naszych prywatnych spotkań. Wymyślaliśmy dla siebie takie wieczorki artystyczne. Ktoś powiedział wiersz, ktoś inny zagrał na gitarze, ktoś zaśpiewał... Ja zająłem się stroną plastyczną. Zbijaliśmy z Wiesiem Dymnym estradę, malowałem dekoracje, wypisywałem zaproszenia... Codziennie było nas coraz więcej, bo zawsze ktoś kogoś przyprowadził, a ten przyprowadzony szybko poczuł się bywalcem i następnym razem to on kogoś przyprowadzał... Ludzie byli złaknieni takich artystycznych prezentacji, w pełni wolnych, spontanicznych, bez cenzury. I tak - na lata - pozostało. Piwnicę traktowaliśmy zawsze jako miejsce, w którym można dobrze spędzić czas.

Komiks

- Pewnego dnia wpadliśmy z Piotrem Skrzyneckim na pomysł, by zrobić komiks o Szaszkiewiczowej. Była pielęgniarką z Nowej Huty, znacznie starszą od nas, miała już wtedy dwójkę dzieci. Przyszła kiedyś do Piwnicy i jakoś szybko wzajemnie się polubiliśmy. Gadatliwa, odważna, bardzo otwarta w swych opowieściach. Tak cudownie opowiadała, że postanowiliśmy przerobić te jej historyjki na komiks. Z pierwszym odcinkiem odważyliśmy się iść do Mariana Eilego, naczelnego "Przekroju". Jemu bardzo się to spodobało. I tak powstała "Szaszkiewiczowa, czyli Ksylolit w jej życiu", pierwszy polski komiks po wojnie. Piotr wymyślał te historyjki, w której mieszał jej opowieści z własną fantazją, ja - rysowałem. Co tydzień jeden odcinek. Ludzie za tym szaleli. Jedni byli zachwyceni, inni - zbulwersowani. Kiedyś zadzwonił do Eilego dyrektor fabryki mydła z propozycją, by jedno z produkowanych przez nią mydeł nazwać "Szaszkiewiczowa".

Teatr

- Szkołę średnią skończyłem jako technik budowlany. Pracowałem nawet w tym zawodzie - w wojsku, na granicy nad Nysą Łużycką. Potem zdecydowałem się zdawać na architekturę wnętrz w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Studiując, doszedłem do wniosku, że nie widzę siebie - w naszej zgrzebnej rzeczywistości - jako architekta wnętrz. Dostrzegłem pewne możliwości w teatrze. Scena przecież to także pewna przestrzeń, którą trzeba zabudować, a więc jej zaprojektowanie to również architektura wnętrz. Dekoracje można zbudować z byle czego i będą - przy odpowiednim oświetleniu - wyglądać wspaniale. Poza tym na scenie mogę zrobić wszystko. Inaczej niż w rzeczywistości. Miałem jeszcze to szczęście, że moimi profesorami byli Karol Frycz i Andrzej Stopka, dwaj wybitni, ale jakże odmienni pedagodzy. Frycz nauczył mnie pewnej rzetelności w tworzeniu scenografii, w zgodzie z tekstem, z uszanowaniem tradycji i historii. Stopka natomiast - przede wszystkim rysunku, a w nim krytycznego spojrzenia na świat. To dzięki nim trafiłem później do dobrych teatrów, mogłem współpracować z wybitnymi reżyserami - Konradem Swinarskim, Jerzym Jarockim. Studiowanie w ich pracowniach to była wspaniała rekomendacja. Swą etatową teatralną pracę zacząłem wprawdzie od Katowic, ale szybko wróciłem do Krakowa. Poza teatrem w Nowej Hucie, w którym także coś robiłem, ale na umowę-zlecenie - pracowałem etatowo we wszystkich krakowskich teatrach: z Teatru Słowackiego przeszedłem do Starego, ze Starego do Bagateli, gdzie przez pięć lat byłem dyrektorem, potem wróciłem do Słowackiego i znów do Starego. Aż do emerytury.

Pantomima

- Do współpracy z Henrykiem Tomaszewskim doszło dość przypadkowo. Przyszedł kiedyś do Akademii wraz z grupą swoich mimów - występowali wtedy właśnie w Krakowie - obejrzeć wystawę scenografii i szczególnie spodobały mu się moje projekty. Tak się złożyło, że właśnie wtedy miałem dyżur na wystawie. Od razu zaproponował mi współpracę. I trwała ona aż do śmierci Tomaszewskiego. Zrobiliśmy wspólnie ponad trzydzieści pantomim. Rozumieliśmy się znakomicie - podobnie spoglądaliśmy na świat, na sztukę, na wiele różnych spraw. W teatrze pantomimy scenograf ma większą swobodę, może tworzyć wyraziściej i ekspresyjnej. Pojawiają się tam także pewne utrudnienia. Mim, w odróżnieniu od aktora, jest w stałym ruchu, dlatego jego kostium musi być tak zaprojektowany, by mu tego nie utrudniał, a także by w scenach szczególnie ekspresyjnych... nie rozpruły się spodnie czy nie pękło coś na plecach.

Rysowanie

- Mój nauczyciel rysunku w liceum budowlanym zawsze mawiał, że aby zrobić dobry rysunek, trzeba mieć zawsze dobrze zaostrzony ołówek, a jeśli chce się zrobić cień - to nie rozmazywać palcem, a cierpliwie nanosić go kreseczkami, jedną po drugiej. I tak sobie tę kreseczkę ćwiczyłem. Do tej pory ćwiczę. Moje projekty scenografii czy kostiumu zbliżone są do rysunku technicznego, bo przecież ktoś, kto je będzie realizował, musi wiedzieć, jak ma to zrobić. Rysowałem zawsze. Zwłaszcza na wykładach czy jakichś nudnych zebraniach, czyli uprawiałem tzw. rysunek marginesowy. To mania, ale i swego rodzaju dziennik intymny. Ilustruję też książki innych. Sam także coś tam sobie piszę. I sam sobie ilustruję.

Wydawnictwa

- Jeszcze podczas studiów, z moim kolegą Andrzejem Majewskim, kupowaliśmy grube zeszyty, w których prowadziliśmy coś w rodzaju nieregularnych dzienniczków. To były takie kolaże różnych zapisków, rysunków, gazetowych wycinków. Trochę dzienniczek, trochę gazetka, tyle że robiona wyłącznie dla siebie. Pierwszą gazetkę dla innych zrobiłem w Piwnicy. Nazywała się "Latarnia", czyli - jak to sobie wymyśliłem - miała wnieść trochę światła do piwnicy. Wydawałem ją w jednym egzemplarzu. Zamieszczałem w niej nawet powieść w odcinkach o przygodach pewnej markizy. Z powodów towarzyskich zacząłem wydawać - z Joanną Olczakową-Ronikier i Kasią, jej córką - gazetkę dla mieszkańców Salwatora. Do "Salwatora i Świata" pisywał m.in. Marek Rostworowski, ja też próbowałem coś tam pisać. W Lanckoronie miałem domek, jestem też prezesem Towarzystwa Przyjaciół Lanckorony, wydawałem więc przez lata - i wydaję nadal - kwartalnik dla mieszkańców tej uroczej miejscowości. Do tej pory ukazało się - zgodnie z porami roku: czyli wiosna, lato, jesień, zima - 38 numerów, niebawem wyjdzie 39. Czasem wydajemy numer specjalny, monotematyczny, poświęcony jakiemuś wydarzeniu czy osobie, np. Mikołajowi Zebrzydowskiemu. Marzy mi się napisanie nowej monografii Lanckorony.

Malarstwo

- Zawsze malowałem, już jako dziecko w czasie szkoły podstawowej. Bardzo to lubiłem. Prawdziwy smak malarstwa odczułem, gdy pojechałem na plener, gdzie zostałem zaproszony jako... scenograf. I tam nagle zobaczyłem... oświetlenie naturalne. Jak to wszystko wspaniale wygląda! I tak sobie myślę, całe życie człowiek w teatrze - lub w piwnicy - siedzi, w ciemnych salach, a tu wszystko takie piękne! Malarstwo jest więc dla mnie pewną formą odreagowania tego mego piwniczno-teatralnego życia, ale i wyrażeniem ogromnej radości wobec natury. W pewnym momencie teatr mnie już trochę zaczął męczyć, przez tę wzajemną zależność poszczególnych członków ogromnego zespołu. Tworząc przedstawienie, wszyscy jesteśmy zależni od siebie, ale i na przykład - od Szekspira. A w malarstwie jestem zależny tylko do siebie. Obraz mogę namalować farbami, błotem, czym mi się podoba. Czym chcę i to, co chcę. Malarstwo to pełna wolność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji