Gombrowicz znany i nieznany
Tegoroczna decyzja Szwedzkiej Akademii Literatury przywróciła Polsce poetę i pisarza, którego istnienia nie chciano dotąd u nas oficjalnie zauważyć. Ale nie wszystkich wybitnych autorów tworzących na emigracji otaczała tak wieloletnia zmowa milczenia jak Czesława Miłosza. Uniknął jej połowicznie Witold Gombrowicz, którego utwory po raz drugi i - jak dotychczas - ostatni wydano w Polsce w następstwie popaździernikowej odwilży. Potem w latach 60-ych Gombrowicz zdobył sobie na zachodzie Europy dużą sławę, szczególnie we Francji, gdzie zamieszkał po powrocie na kontynent z ponad 20-letniego pobytu w Argentynie. Nagrody Nobla nie dostał, choć do niej kandydował. Otrzymał natomiast liczącą się Międzynarodową Nagrodę Wydawców (1967 r.). Na dobre wielkość Gombrowicza w Polsce została uznana dopiero po jego śmierci w 1969 roku. Zaczęto pisać o nim częściej w czasopismach, częściej wystawiać jego sztuki w teatrach ("Ślub", "Iwona księżniczka Burgunda"), jego utwory i poglądy chętnie brano za temat rozpraw magisterskich i doktorskich. W 1974 roku wyszła książka Tadeusza Kępińskiego zatytułowana "Witold Gombrowicz i świat jego młodości". Obecnie w dwóch teatrach Warszawy grane są utwory Gombrowicza. "Operetka" w reżyserii Macieja Prusa (Teatr Dramatyczny), została uznana za najlepszy spektakl ubiegłego sezonu. W Teatrze Studio zaadaptowane zostały na scenę przez Zbigniewa Wróbla fragmenty powieści "Ferdydurke", którą wcześniej czytano również w odcinkach w radiu (wydania polskie 1937 i 1957 r.). Gombrowicza we wspomnieniach żyjących w Polsce członków jego rodziny ukazały reportaże Joanny Siedleckiej, zamieszczane w "Kulturze". Jak widać, recepcja twórczości Gombrowicza wydaje się być bardzo bogata, choć niestety jest to w dalszym ciągu tylko recepcja połowiczna. Po pierwsze, połowiczna dosłownie, bo nie ukazały się w Polsce utwory Gombrowicza napisane w latach 50-ych i 60-ych, po drugie - połowiczna z tej racji, że ktoś, kto widział tylko sztuki Gombrowicza w teatrze, musi mieć raczej mgliste pojecie o uznawanym prawie za wieszcza autorze. Niejednokrotnie spotykałem eis z irytacja ludzi, którzy mówili mi: "Chwalisz tak tego Gombrowicza, a my byliśmy w teatrze i wcale nie jesteśmy zachwyceni". Że takie sądy nie są odosobnione świadczą również reakcje na najlepsze przedstawienie ubiegłego sezonu - "Operetkę". Zdarzyło mi się oglądać w telewizji audycje przedstawiająca szerokiej publiczności fragmenty tego przedstawienia, poprzedzone wstępem Gustawa Holoubka. Potem dwaj młodzi krytycy odpowiadali na pytanie: dlaczego "Operetka" jest arcydziełem. Nadeszły bowiem listy do telewizji, które to kwestionowały. I wstęp Holoubka, i wypowiedzi krytyków spłyciły Gombrowicza, a to dlatego, że wygłaszający je chcieli za wszelką cenę wielkość Gombrowicza narzucić, nie przyjmowali do wiadomości, że ktoś nie rozumie, że komuś nie podoba się. I powtórzyła się jeszcze raz lekcja o Słowackim z "Ferdydurke", z tą różnicą, że tym razem dotyczyła Gombrowicza.
Lepiej coś niż nic
To, że dużo się o kimś pisze, wcale jeszcze nie znaczy, że jest on znany. Gombrowicz jest w Polsce opisany i jeśli ktoś chce, może z różnego rodzaju artykułów i szkiców zdobyć wiedze również na temat jego utworów w Polsce nie wydanych ("Dziennik", "Pornografia", "Kosmos"). Do tej pory mieliśmy więc do czynienia z sytuacją następującą: w środowiskach literackich i uniwersyteckich wytworzyła się swoista legenda wokół Gombrowicza, coraz to nowsze roczniki odkrywały go dla siebie, kto był uparty, mógł przeczytać wszystko co Gombrowicz napisał, wiele np. egzemplarzy "Dziennika" przywożonych z zagranicy krążyło na zasadzie znajomości towarzyskich; można było w zasadzie pisać o wszystkich utworach Gombrowicza i cytować dzieła wydane za granicą; można go było wystawiać w teatrze; nie można było wydać wszystkich utworów Gombrowicza, a to dlatego, że niektóre z nich, a głównie "Dziennik" uważano za nie w pełni cenzuralne. Prawa autorskie po śmierci Gombrowicza przejęła jego żona Rita. Nie chciała się ona zgodzić na częściowe i poddane cenzurze wydanie dzieł swego męża. Tak podawała wieść gminna, bo oficjalnie przecież tego nikt nie mówił.
Ludzie, którym na sercu leżało dotychczas lansowanie Gombrowicza (najbardziej zasłużył się na tym polu Artur Sandauer), wychodzili z założenia, że lepiej coś niż nic. Gombrowicz nigdy nie stanie się pisarzem powszechnie czytanym, gdyż wielu ludziom nie będą odpowiadały ani jego światopogląd, ani jego metoda pisarska. Można więc było utrzymywać sytuacje, że elita umysłowa i tak zna tego autora, a ogółowi wystarczy namiastka. Taki w istocie demoralizujący stan rzeczy istniał również w innych dziedzinach naszego życia kulturalnego, o których też nie chciano mówić jasno, aby czasami ludziom nie mącić prawdą w głowach.
Czy istnieje potrzeba wydania Gombrowicza?
Twierdząca odpowiedź na to pytanie dla wielu ludzi wyda się oczywista, choć wcale nie znaczy, że obecna odnowa w kulturze gwarantuje sama przez się wydanie dzieł Gombrowicza. Najprawdopodobniej trzeba się będzie tego głośno domagać i w takiej intencji pisze. Trudno w tej chwili przewidywać, jak będą realizowane deklaracje składane przez wysokie czynniki po uzyskaniu Nagrody Nobla przez Czesława Miłosza, iż trzeba przywrócić kulturze polskiej wszystkich wybitnych jej twórców, również tych tworzących z dala od kraju. Nie o Miłosza tylko i Gombrowicza chodzi lecz i np. o Jana Lechonia, a także o Marka Hłaskę (a może i innych, których mnie nie udało się przeczytać). Ale nie tylko oddanie sprawiedliwości ludziom powinno być impulsem do starania się o wydanie m. in. utworów Gombrowicza. Główne dzieło tego autora "Dziennik", mogłoby wzbogacić zarówno pojedynczych ludzi, jak i publiczne dyskusje m. in. nad stanem naszej narodowej samoświadomości. Bo Gombrowicz bardziej od innych naszych pisarzy i w sposób dyskursywny na wielu płaszczyznach: jednostkowej, społecznej, politycznej, narodowej, ukazał dramat dzisiejszego "człowieka myślącego". Jest to kapitał myśli, z których korzystać mógłby każdy, kogo stać na wysiłek intelektualny, otwartość wobec innych ludzi, na protest przeciwko życiu w zakłamaniu. Nie można pozwolić na to, aby taki lub podobny kapitał naszej kultury był dostępny tylko nielicznym. Bo nie jest sztuką, jak mówi Gombrowicz w "Dzienniku", mieć ideały, sztuką jest w imię bardzo wielkich ideałów nie popełniać bardzo drobnych fałszerstw.