Finał sprawy Konopielki? Deficyt dobrej woli
Finał sprawy "Konopielki"?
Wczoraj w białostockich "Spodkach" odbyła się debata poświęcona granicom wolności w sztuce. Pretekstem do jej zorganizowania były protesty organizacji katolickich skierowane pod adresem "Konopielki" - przedstawienia granego w białostockim Teatrze Dramatycznym. "Konopielce" zarzucono obrażanie uczuć religijnych, a nawet "propagowanie satanizmu". Reżyser Piotr Ziniewicz i dyrektor Dramatycznego Andrzej Karolak twierdzili z kolei, że "Konopielka" nie obraża uczuć katolików, lecz jest ostrzeżeniem przed łatwym odrzucaniem wiary i własnej tradycji. Po blisko dwóch miesiącach wymiany pism, wyjaśnień i publikacji w mediach, wczoraj doszło do publicznego spotkania stron sporu. Referaty wprowadzające wygłosili: Adam Szczepanowski, członek Zarządu Województwa Podlaskiego, psycholog, pedagog i poeta Jerzy Binkowski oraz psychiatra, były członek KRRiT, Jan Szafraniec. Zaproszono też do wygłoszenia referatów przedstawicieli teatru, lecz propozycja nie została przyjęta. Przedstawiciele organizacji katolickich podtrzymali swoje oskarżenia. Ludzie teatru starali się dowieść, że ci opacznie zrozumieli przesłanie sztuki i intencje jej twórców. Debata była bardzo burzliwa, chaotyczna, żadnego wspólnego stanowiska nie wypracowano. (JER)
Deficyt dobrej woli
Znając stanowiska i wcześniejsze wypowiedzi osób i organizacji zaangażowanych w dyskusję o "Konopielce", trudno było przypuszczać, że publiczna debata zaowocuje jakimiś konstruktywnymi wnioskami. Wczorajsze spotkanie w "Spodkach " od samego początku oscylowało pomiędzy napuszonym akademizmem a pospolitą pyskówką. Merytoryczna wymiana zdań utonęła w powodzi mądrych cytatów, pięknych deklaracji z jednej i niesmacznych wycieczek osobistych z drugiej strony. Zacietrzewienie i protekcjonalizm w traktowaniu adwersarzy wywoływały kolejne - bardzo burzliwe, lecz niestety nic nie wnoszące - wymiany zdań. Na palcach jednej ręki można byłoby policzyć osoby, które nie tylko apelowały o dobrą wolę i zdrowy rozsądek, lecz były w stanie wykazać się tymi cnotami w dyskusji.
O czym konkretnie debatowano? Chyba o niczym. Lub - jak kto woli - o wszystkim. Jednak ludzie, którzy często rozmawiają ze sobą tylko za pośrednictwem dokumentów, decyzji czy publikacji w mediach, nareszcie się spotkali twarzą w twarz. I w tym chyba tkwi największa wartość wczorajszej debaty. Dalszy dialog na pewno nie będzie łatwy, ale ważne jest, by trwał. W przeciwnym razie nigdy nie pozbędziemy się "zaszczytnej" etykietki polskiego Ciemnogrodu. (JERZY SZERSZUNOWICZ)