Ludzie i Manekiny
Mini-scena w drewnianym pudle, pluszowa kurtyna, kinkiety jak w XIX-wiecznym teatrze. Drewniane pudło może stanąć wszędzie. W Teatrze Wielkim w Warszawie ustawiono je na scenie, oddzielając widzów kurtyną od widowni. Orkiestra, składająca się zaledwie z kilku muzyków zasiada z boku. Dyrygent widzi świetnie co dzieje się po jego lewej stronie. Pluszowe, w świetle reflektorów krwistoczerwone kotary odsłaniają wnętrze pokoju? Graciarni?
Dwie panienki - żywe kukły? Istoty niepełne, mówiące jak nakręcane lalki. W kącie postać siwobrodego starca. To Jakub - kupiec bławatny - stwórca niezrozumiany przez otoczenie... Pojawiają się manekiny: wyciągane z kątów, wtaczane na scenę: Edzio - kaleka, nieszczęśliwa Królowa Draga, Magda Wang - kobieta z pejczem, jeszcze przed chwilą niemal służąca Adela. Postaci ze snów, obsesji Bruno Schulza, znane z jego opowiadań...
"Jest to próba stworzenia nierealnego świata, swoistego mikrokosmosu operowego" - mówi o swoim pierwszym utworze scenicznym - "Manekinach" wg Brunona Schulza z własnym librettem, kompozytor - Zbigniew Rudziński...
Prapremiera "Manekinów" miała miejsce dokładnie przed rokiem w Operze Wrocławskiej, przyjmowano je entuzjastycznie także na festiwalach w Rennes, Łańcucie i Sofii. 17 października 1982 r. oklaskiwaliśmy "Manekiny" równie gorąco w Warszawie...
Bo też, dawno nie mieliśmy okazji oglądania i słuchania dzieła tak znakomitego, w każdym z elementów składających się na całość spektaklu! A więc muzyka: komunikatywna mimo jak najbardziej współczesnych środków warsztatu kompozytorskiego, wspaniale oddająca muzyczność prozy genialnego pisarza z Drohobycza i jej niezapomniany sugestywny klimat. Inscenizacja dramatu, dekoracje, kostiumy, wreszcie sprawność reżyserska dopełnia kształtu dzieła. Rodziło się ono - co zresztą można wyczuć od razu - jako całość: pomysły autorów przyszłego spektaklu inspirowały kompozytora, jego muzyka wraz z librettem posuwała naprzód zamysły realizatorów. Tylko w tak ścisłej współpracy, wzajemnym porozumieniu, rzec można symbiozie, mogło powstać coś tak wspaniałego. Chwała Robertowi Satanowskiemu, za to, że dzięki jego poszukiwaniom - jeszcze jako dyrektora Opery Wrocławskiej - nowych dzieł scenicznych, "Manekiny" mogły zaistnieć. Dzięki mu i za to, że nie obawiał się (zarówno we Wrocławiu jak i obecnie w Warszawie) powierzyć jego realizację młodym artystom; z całą satysfakcją wymieniam więc nazwiska inscenizatorów: MARKA GRZESlŃSKlEGO - jednocześnie reżysera przedstawienia i JANUSZA WIŚNIEWSKIEGO - autora scenografii, IRENY BIEGAŃSKIEJ - kostiumy wreszcie samego ROBERTA SATANOWSKIEGO - sprawującego z batutą w ręku kierownictwo muzyczne.
W warszawskiej inscenizacji nastąpiły pewne, na szczęście niewielkie zmiany. Zmieniła się również - co zrozumiałe - obsada przedstawienia. Z wrocławskiej pozostał jedynie świetny Piotr Czajkowski - jako Edzio-kaleka zaangażowany ostatnio do Teatru Wielkiego W Warszawie. Debiutantką w tym spektaklu jest młodziutka, efektowna i nie tylko zgodnie z intencjami realizatorów ponętna EWA GAWROŃSKA. Służąca Adela w jej wykonaniu przeistoczona w demonicznie kuszącą Magdę Wang, pozostaje w pamięci również dzięki czarowi głosu i motywowi muzycznemu jej właśnie przeznaczonemu do wyśpiewania. IRENA ŚLIFARSKA - znakomita aktorsko i wokalnie jako nieszczęśliwa Królowa Draga, ukazała nam jak powinny wyglądać królowe ze snów. Najtrudniejszą, bo również i wiodącą partię miał w "Manekinach" JERZY ARTYSZ. Udowodnił on słuchaczom raz jeszcze, jak świetnym i wszechstronnym jest artystą. W tym przedstawieniu bowiem, aktorstwo i sztuka wokalna muszą stanowić jedność. I rzeczywiście stanowią ją. Tak więc i dlatego tak długo pozostajemy pod wrażeniem i urokiem spektaklu. Sądzę, że nie jestem jedyną z oklaskujących premierowe przedstawienie, która zaliczy je do najbardziej udanych jakie dane nam było oglądać.