Artykuły

Rzeźbiarz jest zawsze winny

"Pomnik" wg Mariusza Szczygła w reż. Jiříego Havelki we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Jarosław Klebaniuk w wortalu Teatr dla Was.

Rozliczenia z totalitarnymi reżimami są ostatnio jednym z wiodących tematów twórczości artystycznej w Polsce. W teatrze telewizji rozliczenia z komunizmem czasów stalinowskich, lecz także późniejszych, stały się przewidywalne i wzajemnie wtórne. Oczekiwanie wybitnego spektaklu w tym kontekście wydawało się więc mocno na wyrost, choć z drugiej strony zarówno sięgnięcie do reportażowej prozy Mariusza Szczygła, jak i udział lalek pozwalały mieć nadzieję na więcej twórczego dystansu i mniej patetycznego nadęcia rodem z IPN. Rzeczywiście, Jiří Havelka wraz ze współpracownikami stworzył spektakl zabawny, pomysłowy, a przy tym nie pozbawiony walorów dydaktycznych, a troje aktorów świetnie poradziło sobie z trudnym zadaniem występowania w wielu zmieniających się rolach. Dostaliśmy znakomite widowisko z wykorzystaniem środków, o których typowy teatr dramatyczny może tylko pomarzyć.

Historia opowiedziana według reportażu "Dowód miłości" ze zbioru "Gotland" sama w sobie jest ciekawa. Scenarzystka (na brawach przedstawiona jako "dramaturżka") Elżbieta Chowaniec poprowadziła nas przez okres od końca wojny (ach, te ruchome czołgi i samoloty z tektury!) i pierwszych wyborów w Czechosłowacji w maju 1946, poprzez uzyskanie pełni władzy przez partię komunistyczną w lutym 1948, cały proces projektowania, budowy, trwania i burzenia pomnika Stalina (luty 1949 - listopad 1962), a także ważne polityczne zdarzenia lat 1968 i 1989. Epilogiem dotyczącym nieistniejącego pomnika było zbudowanie na wzgórzu Letna metronomu z 10-metrową czerwoną wskazówką, który miał nieustannym taktowaniem przypominać o upływie czasu lecz - o tempora, o mores - "czasem staje, bo nie ma sponsora, który zapłaciłby za prąd". Tak oto w czasach komunizmu 15-metrowy kamienny pomnik dyktatora odpowiedzialnego za śmierć 20 milionów ludzi wart był 14 tysięcy ton granitu, a obecnie symbol przemijania nas wszystkich niewart jest nawet rachunku za energię elektryczną.

Pieczołowite przytaczanie dat i faktów nie przesłoniło jednak artystycznych walorów spektaklu. Tekst odzwierciedlał paradoksy tamtych czasów. Pytania o pomnik wydają się absurdalne z dzisiejszej perspektywy, lecz wówczas odzwierciedlały paranoiczne tropienie wrogów i prewencyjne knucie aparatu władzy. Dialog kartonowych robotników w czasie "reformy finansowej" 1953 roku zwięźle odzwierciedlił panujące wtedy przekonania. Strajk rozpoczęty po tym, jak władza sięgnęła po oszczędności ludzi pracy trwał tak długo, aż jego przywódcy zagrożono, że zostanie oskarżony o kontrrewolucjonizm. Jednak same słowne paradoksy nie zbudowałyby tak nieodparcie zabawnego spektaklu. Dobra charakteryzacja, przerysowane aktorstwo i doskonałe operowanie rekwizytem pozwoliły wiele razy wydobyć śmiech szczery, perlisty, choć rzecz jasna kulturalnie tłumiony.

Jednym z nich był telefon. Ten specjalny, z Moskwy obawiano się odbierać. Dzwonił wiele razy, by po krótkiej przerwie i towarzyszącej jej uldze władz Czechosłowacji, znów domagać się reakcji. Rozkazy musiały być wysłuchane. Niektóre, jak uczczenie okrągłych urodzin Iosifa Wissarionowicza, nie musiały nadchodzić. Inne, jak nakaz likwidacji pomnika, wymagały nie lada propagandowej gimnastyki ("Wybuchy wyszły idealnie. Prasa nie napisała na ich temat ani słowa"). A wszystkim towarzyszyło powoływane kolejnych komisji: ds. koordynacji urodzin Stalina, ds. pomnika, ds. wyboru projektu (w tej chciał być każdy rzeźbiarz, bo był to jedyny sposób, aby uniknąć konkursu), a kilka lat później - ds. rozbiórki. Najpierw więc 54 rzeźbiarzy bało się nie oddać projektu, a później ten, którego projekt zwyciężył, tuż przed zakończeniem jego realizacji popełnił samobójstwo. Presja ze strony środowiska, rozmiar inwigilacji ze strony władz i wreszcie krytyczne głosy ("kolejka po mięso", "partyzantka łapiąca żołnierza za rozporek") - wszystko to, wraz z wcześniejszą samobójczą śmiercią jego żony, przyczyniło się do zrobienia tego desperackiego kroku przez Otakara Šveca. Jego (nie)sława twórcy została scedowana na "naród czechosłowacki".

Innym razem kartki do głosowania z dużych białych w urnie wyborczej uległy przeobrażeniu w małe czerwone. Fakt, że wolne wybory w czasach umacniającej się wszelkimi sposobami władzy były fikcją, uznać można za powszechnie znany, jednak pokazanie tego w pomysłowy sposób zasługuje na uznanie.

Kolejną mocną stroną spektaklu było dobre wykorzystanie kameralnej sceny Wrocławskiego Teatru Lalek (brawa dla Marka Zákostelecký'ego!). Ruchome makiety ludzików, pojazdów, pochodów pierwszomajowych niekiedy wypełniały aż trzy plany, pomiędzy którymi poruszali się żywi aktorzy, obsługujący całe to kartonowe towarzystwo i park transportowy. Zdarzyło się, że mówili tymi kilkunastocentymetrowymi postaciami, na przykład budowniczych pomnika, ale i niekiedy, z całej swojej pełnowymiarowej postury zagadywali do maleńkich postaci. I tak niewielki dystans między sceną a widownią został skrócony przez Radosława Kasiukiewicza, który na powitanie i na pożegnanie wyszedł na proscenium ze smakowitymi scenkami. Z drugiego rzędu czuć było intensywnie nie tylko słodki teatralny dym, lecz i ten, który powstał po zdmuchnięciu świec.

W tle, na ostatnim planie, zazwyczaj widoczny był potężny wizerunek Stalina, jednak stylowa rama, która go ograniczała, w odpowiednim czasie pomieściła także projekcje archiwalnych zdjęć polityków i ich pogrzebów, tytułowego pomnika w różnych fazach przymiarek, budowy i burzenia, jego twórcy, a także bardziej współczesnych masowych wydarzeń społeczno-politycznych. To łączenie kukiełkowej lekkości, ironii, którą dawał mrugający znacząco portret Batiuszki (po śmierci modela zamknął je nawet na dobre), z poważnym materiałem archiwalnym, zagrało w spektaklu znakomicie. W nietypowy sposób prześledziliśmy jakiś fragment czeskiej historii, a groteskowy klimat posiedzeń na szczycie władzy pozwolił uniknąć dyskomfortu, jaki wywołałaby zapewne obdarta z humoru przytłaczająca groza tamtych wydarzeń.

Absurdy ideologii lat 1940. i 1950. pokazane zostały w "Pomniku" w żywy sposób. Widzieliśmy więc na przykład darcie pierza na scenie, a nieprawdopodobny rekord: 72 gęsi wyskubane w 8 godzin przez przedstawioną z imienia i nazwiska przodownicę pracy, przywodził na myśl te murarskie rekordy znane nam, Polakom, z "Człowieka z marmuru" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Podpisy na 9 milionach kartek urodzinowych do Stalina zebrane w cztery dni w 13-milionowym kraju wydają się wyczynem równie nieprawdopodobnym. Ale czy można się temu dziwić, skoro prezydent Gotwald umarł zaledwie kilka dni po nabożnie czczonym przywódcy ZSRR, by powiedziano po nim: "I w śmierci wiernie naśladował Stalina"? Nawiasem mówiąc obydwie role zagrał Tomasz Maśląkowski, a zadanie miał niełatwe. Gdy oprócz garnituru i krawata ubrał także ciężki płaszcz i czapkę, widać było, jak na wyniesionych do granic wyżynach sceny pot strugami spływa mu z czoła. Grać monumentalne postaci nie jest łatwo, ale - podobnie jak dwoje partnerujących mu aktorów w swoich rolach - poradził sobie doskonale.

Na uwagę zasługuje także strona akustyczna przedstawienia. Liczne odgłosy, deformacje mowy, efekty z użyciem mikrofonu wymagały dobrej koordynacji także z ruchem płaskich, kartonowych lalek. Zarówno muzyka Patrycji Hefczyńskiej, jak i udźwiękowienie (Robert Maniak) pełniły ważną rolę, podobnie jak dobrze zgrane z nimi efekty wizualne (Alicja Pietrucka). Wraz z trojgiem aktorów ten stosunkowo nieliczny zespół stworzył oryginalne i artystycznie pełne przedstawienie, na które warto się wybrać. W każdym razie Ela i ja byliśmy jednakowo zachwyceni.

Spektakl pokazał podobieństwa, lecz i pewne różnice w kulcie jednostki uprawianym w Polsce i u południowych sąsiadów. Mieliśmy i my, wprawdzie fikcyjnego, ale "misia na miarę naszych możliwości" (w kultowym filmie Stanisława Barei). Mieli też, choć znacznie cięższego i z większym rozmachem stworzonego, swojego Czesi i Słowacy. "Im mniejszy naród, tym większy.", powiedziała aktorka, ale nie dosłyszeliśmy z Elą tego ostatniego słowa. Może to była niedoróbka wynikająca ze złej synchronizacji dźwięku, może zaś, z niewiadomych przyczyn, tak właśnie miało być. Mamy podejrzenie, że słowo, które padło nie było szczególnie pochlebne.

W kraju, w którym głowie pewnego małego, lecz wpływowego państewka zbudowano setki pomników, większość jeszcze za życia, spektakl o absurdach tego typu działalności nabiera szczególnego znaczenia. Oczywiście kult jednostki miewa różne tło polityczne, a w demokracji medialnej, jaką mamy obecnie, z pewnością realizowany jest inaczej, niż w państwie satelickim totalitarnego mocarstwa. Absurd oddawania hołdu osobom - oględnie mówiąc - kontrowersyjnym lub przeciętnym, za to politycznie potrzebnym, pozostaje jednak zjawiskiem wciąż aktualnym. Czeka nas prawdopodobnie wysyp pomników ofiar znanego wypadku lotniczego, więc może warto przypomnieć sobie, jak nadmierne czczenie historia potrafi zamienić we wstydliwe przemilczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji