Mikrokosmos Manekinów
Odsłania się pluszowa kurtyna, jak w tradycyjnym teatrze. To, co się w tych konwencjonalnych ramach rozgrywa, ma jednak smak współczesnego odkrycia. Opera kameralna "Manekiny" bulwersuje muzyką, treścią i kształtem scenicznym. Wyłamuje się z naszych przyzwyczajeń operowych, które każą oczekiwać realistycznej akcji, jasnej intrygi, wyśpiewania wszystkich uczuć i emocji.
Opera nie może być jednak traktowana jak muzeum czy wspomnienie, które tylko odświeżamy. Współcześni kompozytorzy nie traktują jej jak formy martwej, raz na zawsze już zamkniętej. Podchodzą do niej z dzisiejszą swobodą twórczą i przekonaniem, że także w sztuce operowej wszystko jest możliwe, granice dla eksperymentów są otwarte. Pragną tchnąć w nią nowego ducha.
Udał się ten zamysł Zbigniewowi Rudzińskiemu w "Manekinach". Była to pierwsza przygoda operowa kompozytora (rocznik 1935), mającego w dotychczasowym dorobku różnorodne utwory - od sonaty po symfonię; między innymi Requiem ofiarom wojen na chór i orkiestrę, Trzy pieśni na tenor i dwa fortepiany, Trytony na zespół perkusyjny.
Co pociągnęło go w kierunku opery? Chciał się przekonać, czy można wyzwolić ją z tradycyjnej sztuczności, stworzyć "swoisty nierealny mikrokosmos operowy", jak go nazwał. Inspiracją stała się dla niego poetycka proza Brunona Schulza "o zdaniu ciężkim i wspaniałym, rozwijającym się powoli jak olśniewający ogon pawi" - mówiąc słowami innego pisarza, Witolda Gombrowicza.
Rudzińskiego urzekła niezwykła wyobraźnia Schulza, świat snów i obsesji, symbolika, muzyczność i śpiewność słów opowiadania "Manekiny" i "Traktatu o manekinach" z książki "Sklepy cynamonowe". Surrealistyczny klimat tych utworów, niezwykłe spojrzenie na życie Jakuba - kupca bławatnego, któremu trudno porozumieć się ze światem - stały się kanwą opery kameralnej Rudzińskiego. Napisał on i libretto, i muzykę. Wykorzystał wszystkie sprawdzone formy, jak popisowe arie, duety, tercety, kwartety i sceny zespołowe, przystosowane oczywiście do potrzeb współczesnego języka muzycznego.
Nie zgodził się, aby w programach kolejnych inscenizacji "Manekinów" umieszczać tradycyjne streszczenie libretta: "Nie chcę przygotowywać odbiorcy do oglądania dzieła, podając mu skondensowaną papkę fabularną, która może ukierunkować jego percepcję na określoną kolejność wydarzeń, zasugerować przesłanie i idee dzieła. Interpretacje i wnioski chcę pozostawić widzowi, nie narzucając mu z góry niczego. Myślę, że i w tym miejscu podporządkowałem się klimatowi Schulza. Nie wszystko jednak da się wyrazić muzyką w sposób absolutny - czysty. Przy pomocy teatru jednak jestem w stanie podjąć taką próbę..."
Fenomen "Manekinów" polega na tym, że doszło w nich do idealnego połączenia środków wyrazu opery z ekspresją teatru dramatycznego. Rudziński musiał liczyć na realizatorów, którzy pojmą jego zamysł, zechcą iść jego tropem. Znaleźli się. Doświadczony dyrygent Robert Satanowski, który sam zajął się stroną muzyczną, pozyskał do wspólnego dzieła artystów, podejmujących odważne eksperymenty. A więc Janusza Wiśniewskiego - mistrza wizji plastycznych, który i tutaj porwał bogatą inscenizacją, wywołując obrazy przypominające najfantastyczniejsze sny. W tym samym stylu są utrzymane kostiumy Ireny Biegańskiej. A Marek Grzesiński - reżyser dobrze już zasiedziały w świecie operowym, z wyczuciem nowej konwencji - znakomicie uruchomił ten cały fantastyczny świat, w którym postacie realne występują obok manekinów żywych (śpiewających, mówiących jakby były nakręcone mechanicznie) i manekinów kalekich (na przykład martwe lalki), jak je określa kompozytor.
Powstało dzieło, które zachwyca rzadko spotykaną harmonią. Kompozytor mógł więc być w pełni zadowolony z realizacji, czemu dał wyraz w wywiadach. Chwalił inscenizatora, reżysera i dyrygenta za "doskonałe zrozumienie istoty możliwości wykorzystania artysty operowego jako aktora", za dopasowanie warstwy teatralnej do możliwości i osobowości poszczególnych wykonawców.
Prapremiera "Manekinów" odbyła się w październiku 1981 roku w Operze Wrocławskiej, w której Satanowski wówczas dyrektorował. Została od razu przyjęta jak sensacja artystyczna. Wzbudziła zainteresowanie za granicą. Uświetniła Międzynarodowe Spotkanie Teatru Muzycznego w Rennes. Została zaproszona na sezon Teatru Narodów do Sofii.
Po przeniesieniu się z Wrocławia do Teatru Wielkiego w Warszawie, dyrektor Satanowski postanowił powtórzyć sukces "Manekinów" w stolicy, z tymi samymi twórcami przedstawienia - od siebie począwszy, a tylko z innymi - rzecz zrozumiała - wykonawcami, na Małej Scenie Teatru Wielkiego. I tymi "Manekinami" zainteresowała się zaraz i nadal interesuje zagranica. Ostatnio wystawiano je np. w Konstancji (RFN) w ramach międzynarodowego festiwalu "Internationale Musiktage". Awangardowy Teatr Muzyczny z Polski znajduje zgodne uznanie krytyków i publiczności. Nie mylił się Rudziński, gdy wyrażał wiarę, że widz - oswojony z różnorodnymi prądami teatralnymi - jest w stanie odczuć i przeżyć "Manekiny" odwołujące się do gry wyobraźni.