Artykuły

Peter Shaffer w Starym Teatrze

Szlachectwo zobowiązuje. Krakowski Stary Teatr cieszy się zasłużenie opinią jednej z najlepszych scen w kraju, dlatego też przedstawienia przeciętne wydają się tu mniej niż mierne. Obecność w repertuarze dwu jednoaktówek Shaffera ma swe liczne uzasadnienia; wierząc w ich istnienie, nie sposób jednak ulec ich sile.

Jest to z pewnością rzecz nęcąca: wystawić sztukę autora o nazwisku wystarczająco' uznanym, by obronić się przed zarzutem tandety, co więcej - sztukę, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zrobi kasę, a równocześnie da okazję do zaprezentowania jednego z młodych przedstawicieli dramaturgii angielskiej, o której wie się u nas mniej, niżby wynikało z rozmów w kuluarach. Kulturalna rozrywka, możliwość konfrontacji, zasługa prapremiery i wypełniona widownia, Wszystkie warunki spełniono bez blagi tym najbłahszym z przedstawień, jakie można było ostatnio w Starym Teatrze oglądać.

Już debiut Shaffera w 1958 roku (Five Finger Exercise) ujawnił liczne wady tego dramaturga, z których najistotniejszą była skłonność do konfliktów konwencjonalnych i melodramatyczność. Czy niedostatki te są cechą całej jego twórczości - trudno sądzić, z pewnością jednak stanowią cechę dominującą Niewinnych kłamstw - jednoaktówki otwierającej krakowski spektakl. Jest to utwór ckliwy, pretensjonalny i pozbawiony dramatycznego napięcia. Dotyczy spraw w ludzkim życiu podstawowych: i mówi się tu o miłości, nienawiści, kompleksach, samookłamywaniu, poniżeniu, samotności. Mówi się właściwie bez przerwy, lecz w sytuacji na tyle fałszywej, że sens słów nie znajduje na widowni rezonansu. Wróżka "co nie kłamie"; opętany zazdrością mężczyzna, nakłaniający ją do oszustwa, którego ofiarą ma paść młody, niewinnie zakochany chłopak; oszust oszukany; wreszcie oczyszczająca scena zwierzeń nieprawdziwej baronowej i rzekomego proletariusza, w wyniku której zatriumfuje prawda, a zły zostanie zawstydzony.

Trzeba przyznać, że Romana Próchnicka, reżyserka krakowskiego przedstawienia Kłamstw i odtwórczyni jedynej roli kobiecej, czyni wszystko, by zainteresować widownię tym co się dzieje na scenie. Do pewnego momentu ze skutkiem. Scenografia Lidii i Jerzego Skarżyńskich tworzy atmosferę tajemniczą i dwuznaczną. Obszerne wnętrze, w którym (rozgrywa się akcja, w sprytny sposób łączy elementy salonu, pokoju na poddaszu, mieszkania chiromantki i domu publicznego. Jest to wnętrze bardzo konkretne i bardzo nierealistyczne zarazem. Pośród czerwonych i zielonych świateł wygłasza swój nerwowy monolog młoda jeszcze kobieta w dziwacznej czarnej sukni; głos ma na przemian spokojny, ironiczny i egzaltowany. Nieprzygotowani żadną konkretną informacją o charakterze sztuki (widz tnie otrzymuje bowiem programu, jedynie "afiszową" wkładkę z obsadą - tak było przynajmniej 15.X.) oczekujemy przeżyć silnych. Psychiczne tortury, jakich mamy być świadkami, zapowiadają się bowiem interesująco. Lecz już od nonszalanckiego wejścia na scenę młodego Toma napięcie znika. Gdyby potraktowano (tekst bardziej ironicznie, można by zaskoczenie spowodowane nagłym zwrotem akcji zapisać na plus reżysera. Kto wie, może uratowałoby to i sztukę. Ale banalna (rozmowa toczy się serio; i to, czego dotyczy, nie obchodzi więc nikogo. Zaś finalny patetyczny gest z rzuceniem pieniędzy niepoczciwemu zazdrośnikowi w twarz - przekreśla większość dobrych intencji reżysera.

Niewinne kłamstwa są jednak dość wdzięczne aktorsko. Są tu tylko trzy role, jednak wszystkie znaczące. Na czoło krakowskich wykonawców wysuwa się Romana Próchnicka (Sophie). Z pewnością aktorka przewyższa w tym przedstawieniu reżyserkę. Najbardziej denerwuje Adam Romanowski (Tom), dla którego młodzieńczy wdzięk wydaje się być synonimem krygowania się i powłóczystych spojrzeń.

W każdym razie drugą z jednoaktówek Shaffera 'traktujemy teraz już z rezerwą. Zaskoczenie jest tym milsze. Czarna komedia ma nad Niewinnymi kłamstwami wyższość bezpretensjonalnej rozrywki nad nieprzekonywającym filozofowaniem. Mimo sugestii tytułu nie jest to zabawa mrożąca "krew w "żyłach. Pomysł generalny jest pogodny i prosty. Młody rzeźbiarz oczekuje równocześnie wizyty bogatego mecenasa sztuki i odwiedzin ojca swej narzeczonej. Doskonałe trunki, nienaganny porządek, meble wypożyczone pod nieobecność sąsiada-fanatycznego kolekcjonera. Rzeźbiarz i narzeczona ubrani świeżo i gustownie. Katastrofa przychodzi niespodziewanie - wyłączono światło. Dalsza akcja rozgrywa się w absolutnej ciemności. Gagi i zabawne sytuacje mnożą się, tym bardziej, że niespodziewanie wracają, kolekcjoner oraz ostatnia kochanka rzeźbiarza, z którą, jak się okazuje, przeżył poprzednie cztery lata.

Humor Czarnej komedii nie jest humorem najwyższego lotu. Często jest nawet sprzeczny z dobrym gustem, a dowcipy typu "przytulna jak żyleta" nie należą - może z winy tłumacza - do rzadkości. Widownia śmieje Się jednak często i nie bez powodu. Wiele w tym zasługi reżysera (Zygmunt Hübner) i aktorów. Ci ostatni mają zadanie wyjątkowo trudne: stwarzać muszą bowiem bez przerwy wrażenie, że poruszają się w ciemności, mimo iż w istocie scena jest jasno oświetlona. Jedynie gdy któryś z bohaterów zapala zapałkę, zapada półmrok. Pierwszy i ostatni fragment komedii rozgrywają się natomiast rzeczywiście wśród absolutnych ciemności zalegających scenę i widownię. Jest to efekt - głównie na początku - doskonały: perspektywa wysłuchania całej sztuki w ciemności dostarcza nowych zgoła emocji. Gdy po kilku minutach nareszcie widać co dzieje się na scenie, doznajemy nie tylko ulgi, ale i uczucia zawodu.

Prapremiera dwóch jednoaktówek Shaffera należy do owych kulturalnie (choć bez wielkiego przekonania) przygotowanych przedstawień, które oglądamy bez specjalnego sprzeciwu, lecz i bez satysfakcji. Obejrzenie ich ma tę samą mniej więcej wartość, co plotki z miłą osobą przy czarnej kawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji