Artykuły

Gra bez konsekwencji

Dogville Larsa von Triera w reż. Marka Kality i Aleksandry Popławskiej w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.

Dogville ogląda się gładko, łowiąc dobre role, wsłuchując się w niezłą muzykę. I to jest również kłopot ze spektaklem, bo pozostaje obojętny, jakby obchodził szerokim łukiem sedno opowieści Larsa von Triera.

W Syrenie oglądam moje pierwsze sceniczne Dogville, ale nie jest to pierwsze Dogville w polskich teatrach. Głośny był spektakl Marcina Libera w łódzkim Nowym, w krakowskiej PWST własną wersję utworu przedstawiła Aleksandra Popławska, współreżyserka warszawskiej inscenizacji i odtwórczyni roli Grace. To ciekawe, bo choć o ile nie budzi wątpliwości siła filmu autora Melancholii, po latach zachwyt budzi również Nicole Kidman w swej życiowej kreacji, o tyle gra wydaje się ryzykowna. W końcu teatr wpisany jest w film von Triera, gdyż w całości opiera się on na teatralnej umowności. Mamy w nim scenę, a na niej kredą zaznaczane kolejne miejsca akcji, poszczególne rekwizyty. Surowość zastosowanej przez duńskiego reżysera konwencji robi piorunujące wrażenie. Brak realistycznego tła tylko wyostrza obraz zdarzeń, potęguje niepokój, a wreszcie nokautuje widza sportretowanym na ekranie złem. Jak jednak przenieść Dogville na tradycyjną scenę, skoro teatr pozbawia filtru ekranu, wzmacniającego wrażenie obcości? Jak przenieść teatr do teatru i czy nie skończy się to z uszczerbkiem dla tajemnicy dzieła? Trudna sprawa.

Dogville to rzecz porażająca. Wywiedziona z ducha wielkiego songu Brechta i Weilla Jenny piratka opowieść o Grace, która w ucieczce przed gangsterami trafia do tytułowego miasteczka. Jego mieszkańcy — sami porządni ludzie — przyjmują ją w zamian za bezinteresowną pracę na ich polecenie. Praca zamienia się w bezlitosny wyzysk, a potem sponiewieranie. Ale Grace jest cierpliwa. W końcu przychodzi czas jej krwawej zemsty. Z pozoru dokładnie to oglądamy w Teatrze Syrena. Jest nieliczna społeczność miasta, przedstawiona dość plastycznie, z odpowiednim zróżnicowaniem ludzkich typów. Jest narrator (Jerzy Nasierowski mówi tekst sprawnie, ale zachodzę w głowę, dlaczego rolę powierzono właśnie jemu, a nie któremuś z aktywnych dziś aktorów), który raz z offu, a raz na ekranie oprowadza nas po całej historii. Pojawia się Grace (Aleksandra Popławska) i niewielkim wysiłkiem — mówię o tym, co widzimy na scenie — okręca sobie wokół palca ludzi z Dogville. Potem doświadcza od nich wszelkich upokorzeń, ale w Syrenie nie zostawiają one na niej wyraźnego śladu. Z nieskazitelnym makijażem wydaje własny wyrok na miasto.

Spektakl w Syrenie to przyjemny wieczór. Muzyka Macieja Zakrzewskiego buduje nastrój, cieszą aktorskie powroty Heleny Norowicz i Agnieszki Krukówny. Dobrze wypada Bartosz Porczyk jako Tom — sprawny retor i cyniczny manipulator, nowy Tartuffe tego upodlonego świata. Jednak mieszkańcy Dogville przez całe przedstawienie są, jacy byli na początku. Nie widać chwili, gdy rodzą się w nich potwory. Podobnie z Grace Popławskiej. Najpierw wyniośle obojętna, pozostaje taka do końca. Nic się nie zmienia, nic się niestety nie dzieje. Kalita z Popławską ślizgają się nawet z wprawą po powierzchni scenariusza von Triera, ale zło w ich przedstawieniu wybrzmiewa jedynie w deklaracjach. Obrazy bywają estetyczne, ale zostały pozbawione kantów. Dogville nie da się opowiedzieć bezkarnie, ono powinno kosztować zarówno twórców, jak i widzów. Tymczasem seans w Syrenie mija niepostrzeżenie. Na wyławianiu bardziej udanych fragmentów i czekaniu na przełamanie całości, ale ono nie następuje. Wszystko, co zobaczyliśmy, na koniec okazuje się tylko grą. Bez konsekwencji dla nikogo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji