Artykuły

Flet w pokoju Wiśniewskiego

Kto widział jedno tylko przedstawienie autorskie Janu­sza Wiśniewskiego, po wejściu na widownię Opery Wrocła­wskiej, mógł się domyślać, że za czerwoną kurtynką kryje się pokój z dzieciństwa artysty.

"Czarodziejskie flety" po­dobne są jeden do drugiego w każdej niemal operze, ale "flet" przecież jest czarodziejski, więc ma prawo do inności. Nie­stety, bardzo rzadko trafiają się inscenizatorzy, którzy chcą i potrafią się zmierzyć z materią operową i jej wiekową tradycją wystawienniczą. Na szczęście Janusz Wiśniewski nie jest po­korny, jest przekorny i śmiały. Nie boi się cytatów, teraz już autocytatów, nie boi się opero­wania kliszami pamięci, nakła­dania własnych wyobrażeń na obrazy zaproponowane przez kompozytora i autora libretta.

Janusz Wiśniewski przed przyjazdem do Wrocławia z pewnością otworzył swoją przepastną szufladę z figurka­mi, które ożywiał w "Panopti­cum...", "Końcu Europy", "Modlitwie chorego przed no­cą", "Olśnieniu". A kiedy wszedł w zaczarowany krąg opery, w krąg "Zaczarowanego fletu", poczuł się jak w swoim dziecięcym pokoju, skąd co chwila wypełza majak pamięci, strzęp babcinej opowieści. Nie­wiele, okazało się, różnią się one od historii wpisanej w wiel­kie olśniewające dzieło Mozar­ta. Okazuje się po zapadnięciu kurtyny w finale, że Czarną i Białą Śmierć, Wędrującego Żołnierza, Amanta, pielęgniarki... można napotkać w króle­stwie Królowej Nocy i Sarastra.

Zarówno w dziele Mozarta, jak i w pokoju Wiśniewskiego śmierć spotyka się z życiem, nie­nawiść z miłością... Wiśniewski reżyser i scenograf udowodnił, że nie raniąc muzyki wielkiego Mozarta, można go odczytać inaczej. Jest konsekwentny. Większość swoich przedstawień Wiśniewski robił z tą samą ekipą realizatorów. Tym razem miejsce choreografa Emila Wesoło­wskiego zajął Henryk Konwiński. Efekt jest zaskakujący. Konwiński nie naśladuje myślenia Wesołowskiego, proponuje własny rytm i krok. Inny, a zarazem współgrający z konwencją teatru Wiśniewskiego.

Powie ktoś, że rozwodzę się nad teatralnością "Czarodziej­skiego fletu" w Operze Wrocła­wskiej, zapominając, iż jest to utwór muzyczny. Nic bardziej błędnego. Wiśniewski udowod­nił, że i opera może grzeszyć wielką teatralną urodą. Reżyser i scenograf w jednej osobie udo­wodnił, że można śpiewać pięk­nie i grać, a nie odgrywać wej­ścia i zejścia. W stereotypowo wystawionym "Flecie" prawie nikt nie zwróci uwagi na trzy da­my, towarzyszki Królowej Nocy. Ale nie u Wiśniewskiego. On na­dał im zupełnie inny wymiar w kształtowaniu świata przedsta­wionego, w perypetiach Tamina. Nie inaczej ma się rzecz z trójką chłopców, przewodników głównego bohatera (świetnie w tej roli wypadli soliści Chóru Chłopięcego "Polskie Słowiki" z Poznania).

Mocną stroną "Czarodziej­skiego fletu" byli panowie. Tami­no (Andrzej Kalinin) stworzył po­stać bardzo sugestywną i prze­konywającą - tak wokalnie, jak aktorsko. Maestrią aktorskiego wyrazu skrzył Papageno (Jacek Ryś), który chyba najpełniej od­czytał idiom teatru Janusza Wiś­niewskiego. Uwagę przykuwali również Władysław Żukowski, Janusz Zawadzki i Wojciech Krzysztyniak Niestety, zawód sprawiły panie. W głosie Jolanty Żmurko słychać było momenta­mi zmęczenie, natomiast Ale­ksandra Lemiszka (Pamina) jakby pomyliła opery. Jej głos brzmiał przyciężkawo i nieład­nie. Dużo ciepłych słów należy się orkiestrze i Krzysztofowi Dziewięckiemu, kierownikowi muzycznemu, który nad trud­nym aktorsko przedstawie­niem potrafił świetnie pano­wać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji