Letni Bałałajkin
To przedstawienie będzie zapewne cieszyło się powodzeniem. Ciekawe aktorsko, z bardzo interesującym w głównej roli Andrzejem Szczepkowskim. Choć w kostiumie historycznym, to jednak pełne odniesień do naszych czasów, zwłaszcza jeśli ktoś chce łapać autora za słowa, a właściwie autorów, jako że "Bałałajkin i spółka", sztuka Siergieja Michałkowa, grana
obecnie w warszawskim Teatrze Dramatycznym, powstała w oparciu o powieść Michaiła Sałtykowa-Szczedrina "Idylla współczesna". Ta spółka pisarska obiecuje nam satyrę. Doświadczenie uczy - ostrą. Na scenie warszawskiej oglądamy jednak wodewil ze śpiewkami. Ostrza i kanty, o które czytelnik i widz miał się nieco poturbować, uległy znacznemu wygładzeniu. Powstał spektakl lekki, zabawny, przyjemny. Na letni czas jak ulał. Choć bawimy się na tym przedstawieniu nieźle, to jednak w końcu rodzi się pytanie o cel tej zabawy. Teatr nie daje na nie odpowiedzi. Powiedzmy - unika jej. Oglądamy więc sceny z życia Rosji końca XIX wieku. Siedzimy tragiczne losy ludzi pokiereszowanych przez urzędniczo-policyjny system władzy. Domyślamy się, że dwaj główni bohaterowie - Narrator (A. Szczepkowski) i Głumow (W. Skaruch) po części sami sobie zły los zgotowali, decydując się na postawę pasywną, na przetrwanie złego czasu. A stąd już tylko krok do lizusostwa, donosicielstwa. Mówi się tu o upodleniu człowieka i o arcytrudnej sztuce zachowania własnej godności. Ale oglądamy te sprawy z tak dużego oddalenia, że nie czujemy ich prawdziwie tragicznego wymiaru. Dociera do nas zabawność sytuacji, czasem gra słów, ale mechanizm, który ten świat tworzy i wprawia go w ruch, jest poza polem widzenia
Reżyser warszawskiego przedstawienia - Ludwik René - zdecydował się na ukazanie sztuki stworzonej przez dwu satyryków, zaliczanych do pierwszych wielkości w swoich czasach, w formie wodewilowej. Niebezpieczeństwa na tej drodze musiały być liczne, stąd i ryzyko niemałe Ludwik René jest doświadczonym reżyserem i dysponując przy tym zespołem zdolnych i znakomitych aktorów mógł konsekwentnie ową wodewilową formułę przeprowadzić w całym przedstawieniu, poczynając od wkomponowania w nie piosenek opartych na wierszach Nikołaja Niekrasowa (muzyka P. Buczyński), a kończąc na aktorskiej interpretacji poszczególnych ról. Przedstawienie w Teatrze Dramatycznym jest dowcipne. Zadbano o to bardzo. Zarówno reżyser i aktorzy, jak i scenograf Marcin Stajewski z udziałem Ewy Zaborowskiej, która zaprojektowała kostiumy. Jest konsekwentne we wszystkich detalach - także w kolorystyce dekoracji i ich rozplanowaniu pozwalającym na eksponowanie dowcipu, żartu, zabawy. Jak na wodewil przystało, stoi to przedstawienie aktorstwem. Pierwsze skrzypce gra tu Andrzej Szczepkowski. Jako narrator w sposób bardzo naturalny nawiązuje kontakt z widownią, gra rolę jednego z dwóch głównych bohaterów, którzy zdecydowali się "na przeczekanie" i jednocześnie komentuje widzowi przebieg wydarzeń. Bardzo interesująco partneruje A. Szczepkowskiemu - narratorowi jego sceniczny przyjaciel Głumow - Witold Skaruch. W wyrównanym zespole wymienić wypada na pewno Zygmunta Kęstowicza jako oficera policji - Iwana Timofiejewicza oraz Marka Bargiełowskiego jako Bałałajkina, zagranego ostro, na granicy przesady, ale przecież mieszczącego się w wodewilowej konwencji przedstawienia. Jeśli temu wodewilowi czego zabrakło - to tempa. Dobre na początku, potem, w miarę upływu czasu, spada coraz bardziej. Wtedy właśnie rodzi się pytanie o cel tej zabawy. To prawda - bawimy się nieźle, może nawet dobrze, ale ze świadomością, że ten zabawny "Bałałajkin" ubrany został w garnitur i przyciasny, i przykusy. Sprowadzenie wymowy sztuki Siergieja Michałkowa, opartej na Sałtykowie-Szczedrinie do formy wodewilu, w którym - rzecz jasna - dowcip i aluzyjny żart góruje nad zawartym w utworze problemem -i dziś aktualnym - serwilizmu, karierowiczostwa, musi budzić wątpliwości.