Artykuły

Zabawa w morderców

Ostatnio dwie krakowskie sceny prezentują problematykę młodzieżową w utworach dwojga polskich dramaturgów. Obu autorów interesuje współczesna młodzież, a w ich sztukach dominują wątki, umownie nazywane sensacyjnymi. Ale na małej scenie Teatru im. J. Słowackiego, gdzie debiutuje młoda pisarka krakowska, Roma Ligocką, sztuką "Dwa razy południe" - obserwujemy bliżej nie sprecyzowane środowisko młodzieży "gdzieś z Zachodu" - podczas gdy Andrzej Wydrzyński zajmuje się w swojej "Uczcie Morderców", którą wystawił Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej - wycinkiem życia młodych ludzi z naszej, powojennej rzeczywistości.

Zarówno u Ligockiej, jak i u Wydrzyńskiego - konflikt pokoleń zmierza ku rozwiązaniu tragifarsowemu, z tym - że Ligocka chce zachować w sztuce jakieś kształty filozofii pseudo egzystencjalistycznej, zaś reżyser przedstawienia całkiem serio przejmuje się pozorami głębi, którym ulega sama autorka. Wydrzyński podaje gatunek "Uczty Morderców" w przypisie "tragedia buffo z trucizną w kawie". Naturalnie, gatunek - to jeszcze nie styl przedstawienia. Bo przecież sztuka Ligockiej także zmieściłaby się w gatunku "tragedii buffo", gdyby reżyser narzucił jej odpowiednie ramy stylu buffo - a nie usiłował odkrywać dawno odkrytej Ameryki: obyczajowego melodramatu, podszytego niby uśmieszkiem wyższości wobec zgniłego moralnie i etycznie Zachodu,

Wydrzyński nie jest debiutantem. Sztuka natomiast jest jako literatura - słaba i... debiutancka. Autor nie ustrzegł się w tekście żenujących często melodramatycznych nastroików. Można odnieść wrażenie, że obawiał się owej "zabawy dla zabawy" - i dlatego nie zawsze przestrzegał kanonów zbyt głośnego buffo.

Reżyser Jerzy Ronard Bujański nie podzielił obaw autora - i nacisnąwszy mocno "pedał" groteski - ujawnił, że tylko w tym kształcie scenicznym mogą nabrać rumieńców satyrycznych - zwykłe i codzienne obserwacje pisarza z naszego życia. Przejaskrawienie, doprowadzone do granic farsowego nonsensu, pomogło zbanalizowanym prawdom uzyskać pewien awans krzywego zwierciadła społecznego.

Albowiem sztuka Wydrzyńskiego jest małym skrawkiem krzywego zwierciadła, w którym odbijają się śmiesznostki konkretnej rzeczywistości, zebrane w przypadkowym mieszkaniu przypadkowego dyrektora. Znajdzie się tu miejsce dla zademonstrowania haseł o tężyźnie fizycznej, o nowych prądach w sztuce, którą uprawia znudzona córka dyrektora, o romansie i erotyce na sposób sportowy, o nawróconym chuliganie, o nowoczesnej pomocy domowej i starych grzeszkach "strasznego mieszczaństwa". A nawet o tym - że życie jest jak trucizna, więc na każdego czyha śmierć. Śmierć, oczywiście - na miarą krzywego zwierciadła.

Powiedzmy od razu: Ronard Bujański przykroił zgrabnie sztukę Wydrzyńskiego. Spektakl rozpoczyna się tańcem - i tańcem się kończy, co uwypukla klamrę widowiska, że cała historia była zabawą. Odbiorca zostaje wciągnięty, bez prób modnego dziwaczenia, we wspólną grę z aktorami na scenie. Śmieje się tylko z nich, a poprzez ich perypetie - z siebie. Gdy sam mógł się znaleźć w podobnych sytuacjach, mimo ie co chwilę przypomina mu się o Shawie i Szekspirze, o sprawach wymyślonych i rzeczywistych.

Stąd - mimo, że Wydrzyński nie Gogol - a literacki kształt utworu daleki od dobrego modelu satyry - to sam spektakl zawiera sporo miejsc zabawnych, a nawet śmiesznych.

Scenografia Jerzego Jeleńskiego oddawała trafnie atmosferę dyrektorskiego mieszkania i snobistyczny kącik malarsko- rzeźbiarski jego córki.

Aktorzy "Uczty Morderców", mają niekiedy pole do popisu. Skala większości rol przebiega od umiarkowanej konwencji artystycznej do farsowych przerysowań. Wszystko zależy od wykonawcy i dyrygenckiej batuty reżysera. Na ogół grano bez szarży, choć wigorem.

Najlepszą rolę w tekście ma niewątpliwie pomocnica domowa, Hanka. Autor wyposażył tę postać w cechy dawnego tradycjonalizmu i przejaskrawionego wyawansowania społecznego. Stworzył humorystyczny - ale też i ostrzegający przed "zdrobnomieszczaniem" zlepek wiejsko- miejskiej dziewczyny, której "pozytywność" góruje nad negatywami - a zaskakująca postawa moralna więcej zyskuje przychylności, aniżeli potępienia.

Izabela Olszewska uczyniła z roli Hanki - prawdziwą kreację, na pograniczu obyczajowej groteski. Jej naturalna wrecz śmieszność nigdy nie przechodziła jednak w karykaturalne rysy.

Farsowego dyrektora i niespodziewanie "rozmnożonego" ojca - zagrał Kazimierz Fabisiak - przypominając niekiedy swą siłą komiczną Antoniego Fertnera.

Stanisław Gronkowski był zabawnie nawróconym chuliganem, zaś Jerzy Stanek - jako uwodziciel dziewcząt i Marta Stebnicka w charakterze żony dyrektora- nauczycielki, próbowali ( ze skutkiem) ożywić dość martwe role, które im przydzielił w sztuce autor.

Wreszcie dyrektorką, znudzoną życiem córkę - dublują na zmianę: Romana Próchnicka i Krystyna Maciejewska. Maciejewska miała szereg niezłych akcentów komediowych, ale Próchnicka zaprezentowała znacznie bardziej dojrzałą aktorko sylwetkę młodzieżowej pseudointelektualistki z kapitalnymi podtekstami satyrycznymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji