Udany start, ale... co dalej?
Schodzimy powoli po schodach w gmachu prezydium MRN, otoczeni dziećmi i ich rodzicami. Zadowolone, uśmiechnięte twarze. Przyłapujemy się na nuceniu piosenki:
...Przeszło wszystko jak marzenie. Piękna była to przygoda, Że już koniec - wielka szkoda...
Rzeczywiście szkoda. Takie wrażenie wynoszą wszyscy, którzy po raz pierwszy (i nie pierwszy już raz, bo i takich nie brak) oglądali pierwszy spektakl na scenie pierwszego w Olsztyńskiem stałego teatru lalki.
Wynika z tego, że - mimo krótkiego okresu, dzielącego premierę od chwili powstania Stowarzyszenia i Teatru "Czerwony Kapturek" - teatr odniósł zasłużony sukces, że ów krótki okres montowania teatru w minimalnym tylko stopniu wpłynął na wartość spektaklu.
Ale... powróćmy na salę.
Po prologu, w wykonaniu "dyrektora" teatru - "Czerwonego Kapturka", podnosi się kurtynka.
Zima. Ostatni dzień grudnia 1944 roku. W okupowanej jeszcze części kraju krasnoludki, poszukujące choinki do swej leśnej chatki napotykają dwoje zziębniętych dzieci - Marysię i Jasia, których matkę wróg wywiózł z Warszawy podczas wojny w nieznanym kierunku. Krasnoludki biorą Marysię i Jasia pod swą opiekę i prowadzą do swej chatki.
Tymczasem na scenie Nowy 1945 rok nakazuje zwierzątkom leśnym nieustawanie w poszukiwaniach zaginionej matki dzieci. W lesie, w chatce pod muchomorkiem dzieci gościnnie przyjmuje krasnal - Hipolit, śpiewa im do snu piękną kołysankę. Dzieci pozostają tu aż do lata.
Pewnego dnia pojawia się gajowy, który postanowił wraz ze zwierzątkami odnaleźć mamusię Marysi i Jasia. Wyruszają wkrótce wszyscy - i dzieci, i gajowy, i zwierzątka, i Kizio i Mizio - dwa krasnoludki; wyrusza także stary, poczciwy Hipolit. Wędrując przez lasy i pola napotykają na Michała i Griszę, polskiego i radzieckiego żołnierza. Otrzymują od nich podarunek w postaci prowiantów na dalszą drogę.
Lato dobiegło końca, przyszła jesień. Cala gromadka wędruje jednak dalej, aż wreszcie w przeddzień Nowego Roku - 1946 dociera do pewnego PGR w okolicy Olsztyna. Tu, w świetlicy czynione są przygotowania do zabawy noworocznej. Przy piecu grzeje się stary Warmiak. Serdecznie przyjmuje on dzieci i ich opiekunów. Opowiada o swojej młodości, kiedy to w szkole nie uczono po polsku, kiedy to polskość zachowywała matka i ojciec w domu, przekazując ją swym dzieciom. Dziadzio jest teraz szczęśliwy i tym bardziej pragnie jakoś pomóc Marysi i Jasiowi. No, ale wkrótce wszystko się wyjaśnia. Mama się odnajduje. Okazało się, że jest miejscową nauczycielką. Radość jest powszechna, rozpoczyna się beztroska zabawa.
Jeżeli do tego dodamy jeszcze żywe i dowcipne wstawki przed chatką krasnali, czy też sceny, w których występują zwierzątka - będziemy mieli obraz przedstawienia, które nie tylko dzieciom, ale i starszym na długo pozostanie w pamięci.
W tym tkwi wartość sztuki Czerwińskiego i Zakrzyńskiej. Potrafili oni bowiem pogodzić niebłahą, przyznajmy, fabułę sztuki z jej, rzecz naturalna, bajkową oprawą. Potrafili tak ustawić tę fabułę, że bajka - nie bajka - nie tylko bawi, ale uczy i wzrusza.
Poza tym Czerwiński jako reżyser również stanął na wysokości zadania. Inscenizacja, jakkolwiek nie pozbawiona pewnych dłużyzn, jest poprawna i "bierze" widza.
A wykonawcy ról? I tu trudno coś zarzucić. Gra jest na ogół wyrównana, "topienie" kukieł już się nie zdarza, tekst podawany czysto, zrozumiale, co jest tak ważne w teatrze dla dzieci. Wydaje się jednak, że na czoło wysuwają się wykonawcy i animatorzy Wiewiórki (Władysława Sutowska), Hipolita (Zofia Konstantynowicz) oraz Starego Roku i Dziadka (Zbigniew Zemło) - i ze względu na operowanie lalką i ze względu na dobrą dykcję oraz poprawne podawanie wiersza.
Jeszcze jedną zaletą "Przygody" są piosenki - śpiewne i piękne. Włodzimierz Jarmołowicz, który je skomponował, zdaje się mieć wielkie wyczucie sceny lalkowej. To samo trzeba powiedzieć o scenografie (J. Zboromirski), wykonawcach kukiełek (E, Gieczewski i St. Preński), kostiumów i rekwizytów (L. Mendzik i Al. Stachowiak).
Mamy więc już prawdziwy teatr lalek. Wiemy już, że potrzebę jego istnienia potwierdziła frekwencja na przedstawieniach. Słyszymy coraz częstsze głosy z terenu, domagające się jak najszybszego ruszenia teatru w objazd. Nawet Elbląg zgłosił zapotrzebowanie na kilkanaście przedstawień. To bardzo dobrze. Ale nie wolno nam zapominać, że teatr wciąż jeszcze nie ma zagwarantowanej przyszłości, że wciąż jeszcze kwestia stałej dla niego siedziby jest dyskutowana. A to nie jest dobrze... Wyjątkowa życzliwość przewodniczącego prezydium MRN ob. Nowaka, gościnność z jaką prezydium MRN przyjęła w mury swego gmachu "Czerwonego Kapturka" nie mogą nikogo uspokoić. Pamiętajmy, że prawdziwy rozwój teatru, który dokonał przecież - szczęśliwego co prawda - ale dopiero startuj może się rozpocząć jedynie wówczas, gdy będzie on dysponował własną, nie dzieloną z kimkolwiek siedzibą. Tylko wtedy będzie można mówić o ustabilizowaniu teatru, o zagwarantowaniu mu egzystencji i stworzeniu warunków rozwoju.
Dlatego też spośród innych problemów, związanych z istnieniem teatru lalki w Olsztynie - co jest już faktem dokonanym - ten wysuwa się na czoło w chwili obecnej. I ten, trzeba to podkreślić z całym naciskiem, musi być przede wszystkim rozwiązany. Nie połowicznie, ale w pełni. Z obopólną korzyścią: dla teatru i dla jego odbiorców - naszych dzieci.
Stała siedziba dla stałego teatru lalki - oto najpiękniejszy podarunek, na jaki można by się zdobyć w roku dziesięciolecia Ludowej Polski.