Trzy popisowe duety
"Pan Lemercier gra Don Kichota" oparta jest na kanwie "Krzeseł" Ionesco i fragmentów "Don Kichota" Cervantesa. Ale Witold Zatorski, autor scenariusza i reżyser przedstawienia, nie powtórzył niestety swego sukcesu aktorskiego i reżyserskiego, zdobytego w tym samym teatrze sceniczną adaptacją "Kubusia Fatalisty" Diderota. Ma to być rzecz o ludzkiej nigdy nie spełnionej tęsknocie do pełnego wypowiedzenia się, szczególnie dojmującej u ludzi starych, odchodzących.
Postaci Starego i Starej z "Krzeseł" zastąpił Zatorski postacią starego paryskiego księgarza Pana Lemercier, który wraz z żoną Semiramidą odgrywa dla fikcyjnych znakomitych gości fragmenty "Don Kichota": on jest rycerzem smutnego oblicza a jego żona gra wiernego giermka Sancho Pansę. Oboje posługują się kukłami ("teatr lalki i aktora"). Pan Lemercier często jednak odrzuca kukłę Don Kichota i sam się nim staje.
Klarowność scenariusza i przedstawienia w jego partii "Krzeseł" zaczyna jednak zaciemniać się w partii "Don Kichota", szybko mówiony dialog w wielu partiach nie dociera do widza, rozbudowane i intensywne działania sceniczne powodują wiele rozgardiaszu i zamętu. Dopiero pod koniec drugiej części "kreacja bytów idealnych" z pogardą dla przyziemności i aktorsko i inscenizacyjnie staje się przejrzysta i spektakl poetycko się uskrzydla.
I tu też, podobnie jak w dwu zrelacjonowanych już przedstawieniach, uczestniczymy w koncertowym duecie aktorskim Ewy Decówny i Marka Walczewskiego, wkładających wiele aktorskiej pasji, dużego wysiłku fizycznego i talentu w kreowane postaci i sytuacje - o wiele wyżej ponad miarę scenariusza. Więc znowu: satysfakcja z dobrej gry aktorskiej i świadomość marnotrawienia tego wysiłku.
Gdyby tak ten wysiłek wykonawców "Remi-dżin" i "Pana Lemerciera" połączyć, można by obdzielić nim kilka antycznych tragedii, kilka sztuk Szekspira i na dodatek jeszcze jeden cyrk. I byłby to paradoks zabawny, gdyby nic był taki smutny.