Halabardnicy do głównych ról
Dziwna sprawa z Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Coraz częściej widzowie siedzą na scenie. A puste fotele na nie wykorzystanej widowni jakby z wyrzutem przypominają czasy, kiedy zasiadało w nich po sześciuset widzów, a nie setka, jak teraz w drewnianych ławach na scenie. O tempora, o mores! Ale ten starorzymski okrzyk dotyczy, obawiam się, nie tyle publiczności, co raczej dyrekcji.
Ostatnio wystawiono w ten sposób "Magię grzechu" Pedro Calderona de la Barci, sztukę z połowy XVII w., zaliczającą się do hiszpańskiego gatunku "auto sacramental", czyli moralitetu alegorycznego. Mamy tu typowe dla hiszpańskiego katolicyzmu widzenie Świata, pokazane przez poetę za pomocą, starożytnych postaci. Uogólnienie osoby ludzkiej jest Ulissesem, który zawędrował na wyspę Circe. A ta ostatnia nieboga urosła do symbolu Grzechu. Człowiek jest wyposażony w Rozum, który przyjmuje postać księdza, Pokutę, Iris-dziewczynka rzucająca kwiatki na procesji - oraz wiodące go na manowce Zamysły w liczbie pięciu. Dworkami Circe-Grzechu są oczywiście nasze Wady.
Zmaganie Człowieka z własnymi Zmysłami i Wadami, czyli z samym sobą, pokazane z olbrzymią poetycką wyobraźnią oraz nie znany u nas gatunek dramatyczny, to wszystko dawało teatrowi możliwość stworzenia widowiska nie tylko na małą, ale i na dużą scenę.
Niestety, ta szansa nie została wykorzystana. Po prostu reżyserowi, Tadeuszowi Słobodziankowi, nie wystarczyło wyobraźni na stworzenie wszystkich postaci dramatu. Świetnie pokazał dwór Circe, z nią samą na czele, czyli część naszych Wad. Natomiast nie miał żadnego pomysłu na Człowieka i Rozum. Część Zmysłów również zarysował bardzo słabo.
Niestety, aktorzy nie potrafili uzupełnić reżyserskich niedostatków. Leon Charewicz jako Człowiek tylko istniał na scenie, nie potrafił stworzyć żadnej postaci. Podobnie nijaki był Janusz R. Nowicki - Rozum, tu jeszcze dołożyły się braki dykcyjne.
Gwiazdą wieczoru stała się Danuta Stenka, rewelacyjna w roli Circe. Jej niezwykła ekspresyjność, bezbłędne operowanie tekstem, ruchem scenicznym uratowało przedstawienie. Do jej poziomu dostroiły się panie grające Wady z Jolantą Grusznic na czele. Hanna Zalewska wyposażyła je w dodatku w tchnące erotyką kostiumy. Jako nasze miłe Wady były więc niezwykle barwne i przekonujące. Doskonale też wypadła, z ukrytą ironią, Izabela Dąbrowska jako Pokuta - Iris.
Reżyserskie i aktorskie przewiny zmarnowały tę calderonowską, niepowtarzalną szansę na stworzenie dużej rangi przedstawienia.
Z kolei na małej scenie im. Witolda Zatorskiego w Dramatycznym zaprezentowano polską prapremierę - trzy miniatury Gertrudy Stein pt. "Bracia i siostry". Grupa młodych aktorów, reżyserowana przez Bożenę Suchocką, starała się stworzyć metaforyczne, dziecięce światy, pełne grozy. Ale nic z tego wszystkiego nie wynikło. Szkoda. Coraz częściej wybitni aktorzy pracują poza teatrem, który przestał być atrakcyjny finansowo. Natura, niestety, nie znosi próżni. Cierpią na tym widzowie.