Artykuły

W szalonym ogrodzie Orlanda

"Orlando" Georga Friedricha Haendela w reż. Natalii Kozłowskiej w Warszawskiej Operze Kameralnej na II Festiwalu Oper Barokowych "Dramma per musica". Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.

Dorota Szwarcman po premierze "Orlanda" napisała, że to spektakl znakomity. Tym bardziej nie można było przepuścić okazji, by nie zobaczyć opery Haendla w reż. Natalii Kozłowskiej podczas II Festiwalu Oper Barokowych Dramma per musica w Warszawie. Publiczność dopisała - wypełniona po brzegi widownia Teatru Łazienkowskiego niemalże każdą arię nagradzała rzęsistymi oklaskami. Szkoda zatem, że te cieszące się taką popularnością dzieła pokazywane są tak rzadko. Ktoś, komu nie udało się obejrzeć premiery, musi mozolnie śledzić teatralne repertuary, by nie przeoczyć sporadycznie pojawiających się kolejnych prezentacji.

"Orlando" jest rzeczywiście spektaklem nie próbującym eksperymentować na materii muzycznej zawartej w partyturze Haendla. I choć zachwyca bardzo przyzwoitą, choć nie do końca wyrównaną obsadą, w warstwie reżyserskiej pozostawia spory niedosyt. Natalia Kozłowska obok ciekawych rozwiązań inscenizacyjnych, nie ustrzegła się błędów, przede wszystkich objawiających się w nie zawsze zrozumiałym prowadzeniu aktorskim solistów. Niekiedy można było nawet odnieść wrażenie, jak gdyby byli oni pozostawieni sobie samym i każdy na własną rękę próbuje konstruować (albo nie?) wizerunek sceniczny swojej postaci. Jedni miotają się ponad miarę, ich ciała aż kipią od emocji, inni obnoszą tylko swą nieszczęsną minę. A skąpanej w zieleni przestrzeni do grania jest naprawdę sporo - można było ją wykorzystać w dużo bardziej świadomy sposób. W końcu pełen tajemniczości i magii ogród mógłby w bardziej wyrafinowany sposób odsłaniać niepokój miłosnych namiętności i burzliwych emocji, które doprowadzają tytułowego bohatera do szaleństwa i zabójstwa niewiernej kochanki oraz konkurenta. Nad wszystkim czuwa jednak Zoroastro, który niczym demiurg pojawia się w najbardziej newralgicznych momentach, by ratować sytuację i powstrzymywać nieszczęśliwie zakochanych od kolejnych aktów zazdrości. Potrafi nawet tchnąć życie w umarłych i wydostać Orlanda z okowów najmroczniejszej z nocy bliskiej obłędu. Artur Janda jako swoisty narrator tej dramatycznej opowieści jest niewątpliwie najjaśniejszym punktem tegorocznej obsady. I to zarówno od strony aktorskiej, jak i wokalnej. Jego przepięknie brzmiący, mocny, nienaganny pod względem emisji i pełen alikwotów głos zyskał chyba największe uznanie festiwalowej publiczności. To solista, który potrafi bardzo dyskretnymi środkami znaczyć swoje sceniczne miejsce, jest absolutnie świadomy tego, co na scenie robi i jaką funkcję odgrywa w przebiegu zdarzeń. Rzadko spotykana w operze perfekcja interpretacyjna przyniosła w tym przypadku rolę zrobioną od początku do końca. Wyrazistą na miarę Bułhakowskiego Wolanda. Jego ciemny garnitur i laseczka w dłoni kontrastują wymownie z białymi kostiumami pozostałych postaci, z których jedynie Marcjanna Myrlak jako Medoro zdaje się być jakby duchem z innego świata.

Jan Jakub Monowid jako Orlando od strony wokalnej jest naprawdę znakomity. Gdyby poskromił nieco swoje emocje w rysunku aktorskim, można by mówić o doskonale skrojonej postaci. Ekspresja zdaje się jednak ponosić tego utalentowanego śpiewaka, a stąd blisko już do śmieszności przeżywanych paroksyzmów gniewu, nienawiści czy zazdrości. W śpiewie udaje się to pokazać z ogromną finezją i dźwiękową sugestywnością, zarówno w partiach o napięciu lirycznym, jak i tych pełnych nieposkromionej żądzy zemsty.

Ciekawie w roli Dorindy zaprezentowała się Dagmara Barna - było w jej postaci coś prawdziwie ujmującego i szczerego. Sporym natomiast rozczarowaniem, i to zarówno pod względem wokalnym jak i aktorskim, był udział w spektaklu Aleksandry Zamojskiej w roli Angeliki. Można było odnieść wrażenie, że nie zawsze jakby uczestniczy w scenicznej akcji, jest gdzieś obok, skupiona tylko na samym śpiewie - mało wyrazista twarz była najlepszą tego egzemplifikacją. Emisyjnie zresztą też nie było najlepiej, w atakowaniu szczególnie wysokich dźwięków było coś drażliwego. I to oczywiście przełożyło się na entuzjazm publiczności, który był w tym przypadku był bardziej niż powściągliwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji