Artykuły

Czas katedr w Muzycznym

"Notre Dame de Paris" Richarda Cocciante w reż. Gillesa Maheu w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Owacjami na stojąco widzowie nagrodzili "Notre Dame de Paris" - najnowszą superprodukcję Teatru Muzycznego w Gdyni. Zupełnie zasłużenie.

Niewiele jest tytułów, na które publiczność teatrów muzycznych czeka z takim utęsknieniem. Kiedy w 1998 r. w Paryżu po raz pierwszy wystawiono pop-operę "Nonte Dame de Paris", której ojcem chrzestnym jest kompozytor i piosenkarz Richard Cocciante (obecny na premierze w Gdyni pomysłodawca spektaklu i autor muzyki), widownia oszalała. Spektakl, powstały w oparciu o powieść Wiktora Hugo, w kolejnych latach był wystawiany m.in. we Włoszech, Rosji, Belgii, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, USA i Korei Południowej. Dziś, gdy obejrzało go już 11 milionów widzów, określenie "kultowy" należy mu się, jak mało któremu.

Polscy fani "Notre Dame de Paris" skrzykiwali się w internecie kilka lat wcześniej, zanim gruchnęła wiadomość, że spektakl zostanie wystawiony w Gdyni. A potem atmosferę oczekiwania podgrzewały doniesienia, że w castingu na odtwórców głównych ról próbowali swoich sił m.in. Maciej Miecznikowski, Łukasz Zagrobelny i Krzysztof Antkowiak (ostatecznie w obsadzie znalazł się tylko Zagrobelny).

Jak sprawdził się po 18 latach?

Dla materiału, który powstał blisko 20 lat temu, dwie dekady obecności na deskach teatrów i hal widowiskowych były sprawdzianem jakości tego kruszcu. O wielu muzycznych przedsięwzięciach, które wtedy powstały, nikt już nie pamięta. W przypadku "Notre Dame de Paris" jest odwrotnie - jego popularność rośnie jak kula śniegowa.

Można się spierać, czy muzyka szafująca patosem (z piosenką finałową na czele), eksploatująca melodramatyczny wachlarz środków wyrazu, jest udana czy nie. Jednym wydaje się porywająca, dla innych niebezpiecznie ociera się o kicz. Ale z pewnością się nie zestarzała. Podobnie jak znakomite rozwiązania scenograficzne i genialna choreografia.

Gdyńska premiera dowiodła, że "Notre Dame de Paris" to perfekcyjnie naoliwiona maszyna, która potrafi zadziałać w każdym miejscu na świecie.

Jedna rzecz wyniosła spektakl ponad ckliwą historię miłosną i nieoczekiwanie dodała jej aktualności. To wątek grupy paryskich wyrzutków: żebraków, przybyszów i Cyganów, pogardzanych przez paryżan, nikomu niepotrzebnych, którzy w jednej z najlepszych scen spektaklu błagają o azyl. Nie było chyba na widowni nikogo, kto nie skojarzyłby tej sceny z telewizyjnymi migawkami, pokazującymi uchodźców dobijających się do Europy.

Widowisko i koncert

Francuscy właściciele licencji postawili wymóg, by odtwórców głównych ról wybrać w castingu. Piątkowa prapremiera pokazała, że dokładnie wiedzieli, kogo szukają. Wybrany do roli Quasimodo Michał Grobelny dysponuje charakterystycznym chropowatym głosem, którego nie sposób nie porównać do Garou, który w postać garbatego dzwonnika z Notre Dame wcielił się na paryskiej premierze. Podobnie Macieja Podgórzaka z Muzycznego (aktor, który podczas dwóch lat pracy w Gdyni niezwykle się rozwinął) nie sposób nie porównać do Bruno Pelletier'a - legendarnego odtwórcy roli poety Gringoire'a. Ten młody gdyński aktor dopiero teraz pokazał, jak wielkim dysponuje talentem. "Czas katedr" w jego wykonaniu był imponującym wstępem do równie imponującego widowiska. Bo "Notre Dame de Paris" jest bardziej widowiskiem i koncertem niż spektaklem. Ze sceny nie pada ani jedno słowo mówione, stąd jego określenie pop-opera.

Olbrzymie zadanie miała przed sobą Maja Gadzińska z Muzycznego jako Cyganka Esmeralda, wokół której ogniskują się wydarzenia na scenie. Poradziła sobie wyśmienicie, wnosząc do roli wiele świeżości i szczerości. Strzałem w dziesiątkę okazało się także obsadzenie Artura Guzy jako arcydiakona Frollo. Na taką rolę Guza czekał od lat - wreszcie mogliśmy usłyszeć pełnię jego możliwości wokalnych i wielką kulturę wykonawstwa.

A trzeba dodać, że pod względem wokalnym songi "Notre Dame de Paris" są wyjątkowo wymagające - mogą im sprostać tylko wytrawni wykonawcy.

Nie zawiedli także Łukasz Zagrobelny jako Clopin, przywódca wyrzutków i opiekun Esmeraldy (choć na próbie medialnej w tej roli lepiej wypadł Krzysztof Wojciechowski), Przemysław Zubowicz jako kapitan Phoebus i 18-letnia gdynianka Weronika Walenciak w roli jego narzeczonej Fleur de Lys. A przede wszystkim orkiestra pod dyrekcją Dariusza Różankiewicza.

"Notre Dame de Paris" jest spełnione również na poziomie arcyefektownego, dopracowanego w każdym szczególe widowiska z perfekcyjną choreografią w wykonaniu 17 tancerzy i 5 akrobatów, ruchomą scenografią i żywym ogniem.

I choć nie wszyscy wychodzili z premiery zachwyceni, grymasząc na patos, gdzieniegdzie pojawiające się fałszywe nuty czy zbytnie efekciarstwo, idę o zakład, że "Notre Dame de Paris" na gdyńskiej scenie wieść będzie żywot wieloletni i bić rekordy frekwencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji