Artykuły

Krystian Lupa: jesteście nieuczciwi albo ślepi

- Komedia z wyborem nowego dyrektora Teatru Polskiego, którą urządzili nam marszałek z ministrem, nie pozostawia mi wyboru. Nie mogę na to nie zareagować - mówi Krystian Lupa, reżyser, scenograf, dramaturg i pedagog, jeden z najwybitniejszych europejskich twórców teatru.

Magda Piekarska: Powiedział pan wczoraj, po obradach komisji konkursowej, że wybór Cezarego Morawskiego na dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu był nieuczciwy. Dlaczego?

Krystian Lupa: - Z wielu powodów. Niezwykle istotny jest ten podstawowy, czysto ludzki. Zobaczyliśmy sześciu kandydatów, z każdym z nich rozmawialiśmy. Od trzydziestu lat jestem pedagogiem, co skłaniało mnie do wstępnej sympatii do każdego z nich. Każdy dostał ode mnie kredyt zaufania, każdej koncepcji próbowałem wnikliwie się przyjrzeć. Niektóre z tych rozmów były ciekawe, inne zaskakujące, jak wystąpienie pana Daniela Przastka, którego nie znałem do tej pory. To było imponujące, zrobił na mnie wrażenie.

Czym?

- Sposobem myślenia o koncepcji zarządzania teatrem. Tym, jak rozumiał rolę dyrektora artystycznego i naczelnego, jaki rodzaj syntezy dostrzegał na styku tych dwóch funkcji. Bo nawet jeśli dyrektor naczelny zajmuje się zarządzaniem, finansami, to musi być też marzycielem, który ma przed sobą wizję - teatr to nie miejsce dla technokraty. I na tym tle wystąpienie pana Cezarego Morawskiego było ewidentnie najgorsze. Miał prawo być zdenerwowany, ponieważ rano, przed posiedzeniem komisji przeczytał tekst w "Gazecie Wyborczej", w którym przypomniano wyrok sądu w sprawie pieniędzy ZASP-u, którymi niewłaściwie gospodarował. Ale to nie usprawiedliwia jego postawy - ponad 90 procent swojego wystąpienia, w którym miał przedstawić koncepcję prowadzenia teatru, poświęcił na polemikę z tezami z tego artykułu, dość histeryczną i napastliwą. Wszystko, co powiedział później, było bardzo chaotyczne i w najwyższym stopniu niepokojące.

Co pana zaniepokoiło?

- To, że był kompletnie nieprzygotowany, ale też płytkość wyobrażeń na temat teatru. Zawarta w jego wypowiedziach demagogia nieprzetworzona w żaden spójny system. W dodatku podkreślał, że rozmawiał z ministrem kultury o swoim pomyśle na Teatr Polski. Tak jakby chciał zaznaczyć, do jakiego stopnia zagwarantował sobie wygraną w konkursie. Co gorsza, nawet nie zauważył tego faux pas. Dopiero kiedy zapytałem, na jakiej podstawie prowadził ten dialog z ministrem, speszył się i powiedział, że traktuje poważnie to wyzwanie, jakim jest udział w konkursie i że wszędzie przeprowadza rekonesans.

Zadeklarował też współpracę z panem. Chwalił "Poczekalnię.0".

- Zadeklarował szereg podobnych rzeczy, z nikim - jak się domyślam - nieuzgodnionych. Obawiam się, że tutaj pan Morawski okazał się spadkobiercą sposobu myślenia, tak szanowanego przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, zgodnie z którym wszyscy wokół dbają tylko o własne stołki i koryta. Pewnie wyobrażał sobie, że jeśli padnie taka deklaracja, to mnie natychmiast nią pozyska. Taki człowiek nie bierze pod uwagę, że komuś może chodzić o partnerstwo, o kondycję teatru, o jego rozwój, proces twórczej materii ludzkiej.

Po tym, co usłyszałem i zobaczyłem, byłem przekonany, że elementarna uczciwość nie pozwoli członkom komisji głosować za Morawskim. Kiedy było już jasne, jaki jest wynik, powiedziałem: albo jesteście nieuczciwi, albo ślepi. Zapytałem też: czy naprawdę wasz głos jest zgodny z tym, co usłyszeliście od tego człowieka? Odpowiedzią była cisza.

Ta decyzja zapadła w ekspresowym tempie - podjęto ją w zaledwie szesnaście minut.

- Przewodnicząca komisji Wanda Gołębiowska bardzo się spieszyła i naciskała, żeby natychmiast głosować. Bała się wszelkiej dyskusji. To było widać już wcześniej, kiedy Morawski zaczął od roztrząsania swoich win związanych z funduszem ZASP-u, a Piotr Rudzki zacytował wyrok sądu, gdzie nie ma mowy o uniewinnieniu, jest jedynie odstąpienie od wymierzenia kary. Wtedy mu przerwała, mówiąc: "to wszystko zostało załatwione, wytłumaczone". Ewidentnie wzięła stronę kandydata, odpowiadając w jego imieniu, występując w jego obronie. Takich spostrzeżeń co do przebiegu obrad mam zresztą wiele, nie wszystkie będę tu przywoływał.

Z całą pewnością kwestia wyboru była jednak od początku postanowiona, a obaj inicjatorzy tej ustawki - wicemarszałek Tadeusz Samborski i minister Piotr Gliński - osiągnęli dziwny i interesujący zarazem stan skumplowania ponadpartyjnego.

To się dało odczuć od początku?

- Tak, zarówno podczas poprzedniego posiedzenia komisji, w czerwcu, kiedy żaden z kandydatów nie spełnił wymogów formalnych, jak i teraz. Za pierwszym razem pani Gołębiowska zaciekle broniła kompetencji Cezarego Morawskiego, próbując nas przekonać, że rola prodziekana wyższej uczelni to kierownicza funkcja w instytucji kultury. Wczorajsze posiedzenie było równie kuriozalne.

Dziś podjął pan decyzję o wstrzymaniu prób do "Procesu". Dlaczego?

- To nie jest mój akt sprzeciwu wobec Cezarego Morawskiego - nie wypada mi nic innego, jak życzyć mu wszystkiego najlepszego, dla dobra teatru. To forma protestu przeciwko temu, w jaki sposób został przeprowadzony ten konkurs. Komedia, którą urządzili nam marszałek z ministrem, nie pozostawia mi wyboru. Nie mogę na to nie zareagować.

Nie żal panu tej pracy, aktorów, którzy się w nią zaangażowali? Publiczności, która czeka na komentarz do współczesności, jakim miał być "Proces" w pana reżyserii?

- Rozmawiałem z aktorami. Wszyscy płaczemy z tego powodu, bo pokochaliśmy tę pracę. Ta decyzja jest dla nas niezwykle bolesna, ale też konieczna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji