Artykuły

"Giselle" zburzona

"Giselle" w choreogr. Romana Komassy w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Tadeusz Skutnik w Dzienniku Bałtyckim.

Jeszcze mi staje - jak palnął był srebrnousty marszałek Sejmu - jeszcze mi staje przed oczami "Giselle" wyreżyserowana na scenie Opery Bałtyckiej przez Sławomira Gidla we wrześniu 2000. Sztywny choreograficznie i beznadziejny scenograficznie akt pierwszy oraz porywający akt drugi.

Teraźniejsza "Giselle" jest poniekąd nowa, ale właściwie to nowa wersja tamtej. Z radykalnie zmienionym przez Romana Komassę aktem pierwszym. Jak radykalnie?

Jak u Szekspira i Hitchcocka: zaczynamy katastrofą, a potem napięcie rośnie. Rzeczywiście: zespół baletowy, uratowany z katastrofy, ląduje na bezludnej wyspie. Prosta, lecz wymowna scenografia Łucji i Brunona Sobczaków nie pozostawia wątpliwości; połamane maszty, reje, poszarpane żagle na brzegu, w tle stale faluje uspokojone morze. Wyspą rządzi wprawdzie nie jak u Szekspira w ,Burzy" Prospero 24 na 24, ale niejaka królowa Mirta od zachodu do świtu, co się okaże zresztą dopiero w drugim akcie. Za dnia zaś próbuje z wyraźnym powodzeniem, zwłaszcza u kobiet, rządzić jeden z rozbitków, Albert, a przeciwstawia mu się Hilarion, zakochany bez wzajemności w Giselle. Bo Albert już jedną, Batyldę, skonsumował - może nawet małżeńsko - a Giselle chciałby na drugie danie. Niestety, zaślepiona miłością Giselle wybiera Alberta, gdy zaś jego niecna gra wychodzi jak szydło z worka, umiera.

Drugi akt jest prawie niezmienionym - również scenograficznie, i dobrze! - tym z roku 2000. Zmienni są tylko tancerze. Tak więc tutaj tradycyjnie: duchy dziewic - willidy - pod wodzą królowej Mirty mszczą się na mężczyznach, którzy je... oszukali i doprowadzili do śmierci, zamiast do rozkoszy. Ale: wypędziwszy lud i arystokrację z pierwszego aktu, realizatorzy próbują wypędzić również duchy z drugiego, sugerując, że to wszystko dzieje się w zamkniętym świecie wyobraźni Giselle. Bardzo to karkołomnie psychoanalityczne tłumaczenie. W świecie współczesnym, pełnym różnorakich pozaziemskich stworów i czarodziejów, Godzilli i Harrych Potterów - nie mieszczą się już willidy? Ależ mieszczą się doskonale! Bronię willid, zwłaszcza że w roli dziewic wystąpiły dziewczęta z gdańskiej baletówki. I choć nauczycielki miejscami prychały - trzymały poziom!

Z największym zaciekawieniem czekaliśmy na występy pary gruzińskich gości: Anny Kipszydze - Giselle i Eduarda Bablidze - Hilariona. Okazali się wyśmienici, a Kipszydze, ponad techniką, która jest poza dyskusją, ma w sobie tę siłę fatalną, urzekającą, magnetyczną, wskazującą: to jest gwiazda! Lub: to będzie gwiazda, jak nasza uczennica, Elena Karpuhina, która w programie też widnieje jako Giselle. Owszem, tańczyła już zjawiskowo drugi akt, widzieliśmy, ale żeby całą sztukę?

Eduard Bablidze - prywatnie mąż Anny - może zatańczyć każdą rolę. Jest bardzo sprawny technicznie i aktorsko. Mały włos, a byłby - w pierwszym akcie - "przeskoczył" samego Alberta, czyli Kamila Jędrychę. Ale w drugim okazało się, że to życiowa rola Jędrychy. Chyba największa, jaką dotychczas tańczył. Czapki z głów. Podobnie przed Elżbietą Czajkowską, której dostała się najmniej sympatyczna rola Batyldy: zaborczej, zazdrosnej, odpychającej kochanicy, gotowej iść po trupach do zwycięstwa. Była w tym dobra. Nie sposób też nie wspomnieć Mirty - Angeliki Gembiak.

***

W sumie - całość na bardzo dobrym poziomie. Drobne słabostki recenzent zachowa dla siebie. I może jeszcze jedno: Albert, ocalony przed zemstą Mirty przez Giselle, która mu wybaczyła i po śmierci nadal kocha, w finale patrzy na maskę, w której zwodził niedoszłą kochankę, jak Hamlet na czaszkę Yoricka. I tym puszczeniem oka do widowni rzecz się kończy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji