Artykuły

Nowy zapach tekturki

Mamy środek uporczywej zimy, a ja studiuję utwór niezawodnego krytyka teatralnego Romana Pawłowskiego "Polska młoda proza wkracza do teatru" ("Gazeta Wyborcza" z 16 lutego), studiuję wielki ten esej - i łzę ronię... - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Kiedy drukowałem w tym miejscu felieton "Turniej czterech beknięć"? Kiedyż to - zaprzęgając do dzieła poetykę pamfletowej przesady - oznajmiałem nastanie ciemnych czasów noworynkowych rodaków, którym się w czytaniu nie chce obcować z niczym pojemniejszym niż beknięcia, w związku z czym większość piszących (bo takie są, bracie, wymogi rynku!) stacza się w łzawe, godne stada kundli merdanie klawiaturami - i pokornie serwuje tępym zdania ulepione z beknięć? Nie dalej, jak w październiku to było. I co?

Mamy środek uporczywej zimy, a ja studiuję utwór niezawodnego krytyka teatralnego Romana Pawłowskiego "Polska młoda proza wkracza do teatru" ("Gazeta Wyborcza" z 16 lutego), studiuję wielki ten esej - i łzę ronię... Beknięcia! Aż cztery! Gdzie żeście są, cuda moje?

Beknięcia - Matko święta, cóż to byłby za cud głębi, gdyby wróciły do łask! Już choćby dlatego, że w beknięciu zawsze przecież tkwi żywy człowiek! Czyż nie? Niestety, prawda taka, że możemy się jeno oblizać. Dziś, z końcem lutego, mamy już epokę kolejną. Czas beknięć smyrgnął tak prędko, że nikt nie zauważył ani tego, że beknięcia w ogóle były, ani też dokąd smyrgnęły . I to jest ironia! Ja, głupi, biadoliłem na beknięcia - a tu nastała epoka tektury...

W rozdziale "Masłowska rządzi", analizując wyreżyserowanego przez Łukasza Kosa "Pawia królowej" tejże Masłowskiej, Pawłowski wyznaje: "Kos świetnie pokazuje pustkę bańki medialnej kariery, o której pisze Masłowska: wystarczy odwrócić wycięte z tektury sylwetki, by przekonać się, że po drugiej stronie nic nie ma".

Cóż mam rzec... Toż to naczelny polski krytyk i łamy naczelnej polskiej prasy... Czyż nie?... Może zdziwić się powinienem... Tak, zdziwię się i będę w tym zdziwieniu obywatelem pełnym godności...

Otóż - czy rzeczywiście nic nie ma z tyłu płaskości? Naprawdę? Jak się tekturkę odwróci - to po drugiej stronie tekturki nic nie ma? Nie może być! Czy to możliwe, że po obróceniu tekturki - zupełnie nic nie ma na plecach tekturki? A może jednak? Nie? To straszne! Toż w ten sposób w zupełną rozsypkę idzie nasza wiedza o rzeczywistości! Właśnie tak, bo przecież każde dziecko wie, że jak świat światem - gdy się tekturkę odwróci, to za tekturką, z tyłu tekturki, w cieniu pleców tekturki, albo i na samym karczku tekturki zawsze można znaleźć coś ciekawego, bo tam zawsze coś jest!

A to mały fiat, a to stado kóz, a to rakieta Apollo 13, a to akwarium z różowymi rybkami, a to pies Pluto, a to jezioro Śniardwy z sunącym po jego tafli Mateuszem Kusznierewiczem, a to pęto wiejskiej kiełbasy, a to baca, co na połoninie nad Poroninem siedzi, redyku dogląda i w gwiazdy się gapiąc - bimber smoli spokojnie.

Jeśli o mnie chodzi, było tak, że babcia ze strony ojca, gdy jeszcze nie znała dziadka, raz odwróciła tekturkę - i za tekturką znalazła dziadka, który się babcią zachwycił tak bardzo, że aż się tekturka przewróciła! Z tamtych czasów pochodzi powszechnie znane polskie porzekadło: tekturka w domu i zagrodzie...

Tak, na kanwie tekturki można by dziergać strzeliste śmichy i uprawiać ohichy bez końca. Można by, tylko że już mi się odechciało. Niby z czego mam sobie dworować? Z siebie - że na własne życzenie sterczę w tekturowym bagnie? I o czym mam dumać? Może o tym, co by było, gdyby...? Na przykład: jeśli to, że za tekturką nic nie ma, jest, proszę ja was, sceniczną wstrząsającą metaforą: "pustki bańki medialnej kariery", to niby co by w przedstawieniu Kosa "Paw królowej" wychynęło zza obracanej tekturki, gdyby szło o wstrząsającą metaforę: "pełni bańki medialnej kariery Romana Pawłowskiego"? No, co? Baran wielkości afrykańskiej słonicy?

Nie ma się z czego śmiać. Epoka pięknych, bo przecież żywym człowiekiem zalatujących beknięć dziennikarskich, czytelniczych, filmowych, teatralnych, wszelakich - przeminęła błyskawicznie i bez echa. Już się nie liczy. Mamy już czasy, w których szczytem scenicznej metafory pustki, a może i metaforyki jako takiej, jest obrócenie tekturki i tym, co są święcie przekonani, że za tekturką coś jest - brawurowe pokazanie, że za tekturką jednak nic nie ma.

Ile takich olśnień ostatnio było w teatrach, choćby tylko w Krakowie? I ilu recenzenckich krzewicieli światów tekturowych olśnienia te wręcz "himalaistycznie" uwzniośliło? Pamiętacie gumowego węża w gaciach Jana Peszka - co było metaforą pustki życia w świecie wartości sztucznych? Pamiętacie zepsuty kibel w "Weselu" - co było metaforą bezradności, która dziś młodzież ogarnia wobec symboliki arcydramatu Stanisława Wyspiańskiego? Pamiętacie Puka w nowoczesnym "Śnie nocy letniej", Puka-transwestytę, który z języczkiem całował się z dmuchaną lalą z sex shopu - co było odważną metaforą usychania prawdziwego uczucia w dobie Internetu?

Nie ma co dalej wymieniać, nie ma się z czego śmiać. Tekturowe smaki. Tekturowe mózgi. Tekturowe oczy scenografów. Tekturowe uszy muzyków. Tekturowe aktorstwo luźnego kalafiora z tektury. Tekturowe namiętności. Tekturowa brawura. Tekturowa radość. Tekturowe łzy. W beknięciu czuć było ciało ludzkie. A czym pachnie tekturka?

Otóż, Pawłowski cytuje Masłowską. O wartościach kreowanych przez speców od marketingu rzecze ona: "gówno na tęczowym talerzyku". Kłopot w tym, że w epoce teatru tekturowego, to, co sterczy na tęczowych tekturkach w głowach nowoczesnych reżyserów - niestety, nie jest z tektury. I, niestety, jest świeże. Szalenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji