Współczesność z oddalenia
Kiedy - jeszcze w gdańskiej "Miniaturze" zobaczyliśmy "Turlajgroszka", stało się jasne, że Tadeusz Słobodzianek - dramaturg i Piotr Tomaszuk - reżyser proponują w teatrze coś nowego. A nowe, jak to nowe - przyjmowane bywa często kontrowersyjnie. Zwłaszcza, gdy rozbija tradycyjne ramy teatru młodego widza. "Turlajgroszek" adresowany wprawdzie do publiczności starszej, lecz zrealizowany w konwencji teatru lalek i żywego planu, oderwany od sceny na której powstał, zrobił prawdziwą furorę. Teraz nie mniejsze powodzenie ma "Merlin", w którym artystyczny duet Słobodzianek-Tomaszuk zmierza szlakiem już częściowo przetartym. Idzie jednak znacznie dalej.
Zarówno "Turlajgroszek" jak i "Merlin" odwołują się do tej samej teatralnej konwencji, łącząc plan lalkowy z aktorskim. W obu spektaklach lalka - drewniana, grubo ciosana, toporna, ma ograniczone (konstrukcyjnie) możliwości ruchu. To nie marionetka, którą ożywiają ledwie widoczne nitki, imitując naturalne gesty i ruchy. To dość statyczna bryła, poruszana przez aktora nie ukrytego za parawanem, lecz obecnego na planie pierwszym. Lalka w jego ręku jest niczym rekwizyt, niczym przedmiot ilustrujący opowieść. A opowieść - w obu przypadkach odwołuje się do świata mitów, legend i baśni. W "Turlajgroszku" jednak głównym źródłem inspiracji jest folklor określonego regionu. Białoruska ludowość tworzy niezwykły klimat tej okrutnej (bo przecież świat baśni jest z natury rzeczy okrutny) opowieści z morałem. "Merlin" natomiast sięga do legendy o Królu Arturze, ale w sensie teatralnym, w kształcie scenicznym jest bliski "Turlajgroszkowi". Ma bowiem także rytm ludowej ballady, z powtarzalnością kwestii i sytuacji, ma również aurę misteryjnej obrzędowości i religijną, ceremonialną śpiewność. Oba spektakle, niezależnie od opowiadanych historii, dotyczą walki dobra i zła, przypatrują się ciemnym siłom ukrytym w ludzkiej duszy. Na tym jednak - oczywiście w dużym uproszczeniu, bo na porównawczą analizę tekstów i spektakli nie miejsce - podobieństwa się kończą.
"Merlin. Inna historia", podejmując temat odwiecznego prawowania się sił Dobra i Zła, nie dotyka problemu winy i kary w wymiarze filozoficznym czy moralnym. Słobodzianek dokonał w tej tak z pozoru archaicznej sztuce (z uwagi na temat, a także sceniczną stylizację) rzeczy prawie niemożliwej. "Merlin" jawi się mianowicie jako dramat na wskroś współczesny. Powie ktoś, że nic to dziwnego, wszak w legendzie i micie tkwią zawsze przesłania uniwersalne, ku re tylko trzeba wydobyć i odczytać. Uniwersalizm jest w tym przypadku oczywisty, a uniwersalny - znaczy zawsze i wszędzie aktualny. Kilka inscenizacyjnych zabiegów sugeruje, że choć rozgrywa się ta historia w określonym czasie, to jednak dzieje się zawsze i wszędzie. Tak. Ale "Merlin" jest jeszcze aktualny i to wprost porażająco. Rycerze poszukujący św. Graala i zmagający się z potworami, świetność i upadek królestwa, małżeńska zdrada i dworskie intrygi z płonącym stosem w tle - to tylko fabularne przyczynki do rozważań nad tym, czym są dzieje ludzkości. Historią wielkości i upadku, krwawych walk, zwycięstw nieuchronnie przeradzających się w klęski za sprawą Zła. A Zło to fałszywi prorocy i wszelkie namiętności. Wizja świata i jego dziejów wpisana w naiwną w swym plastycznym wyrazie, ale sugestywną, zdominowaną przez motyw diabla i mroczną scenografię Mikołaja Maleszy, dziwnie i zaskakująco spotyka się z naszym współczesnym doświadczeniem. Może inaczej odbieralibyśmy "Merlina", gdyby nie to nasze polskie "tu i teraz" i gdyby nie prześcigające się w okrucieństwie konflikty, pojawiające się w coraz to nowych punktach ziemskiego globu. A może i nie. Bo "Merlin" sugeruje nieuchronność Zła, jego wszechobecność i siłę, swoisty determinizm. I w tym jest pesymistyczny, przewrotny w stosunku do baśni i legend. Ale też, niestety, prawdziwy.
"Merlin" - przekorny dramat współczesny jest tak różny od wszystkiego, co reprezentuje współczesna polska dramaturgia i tak stylistycznie "osobny" na tle współczesnych realizacji teatralnych, że po prostu musi wywrzeć wrażenie. A zachwycić nie musi - to już kwestia gustu.