"Lear" czyli próba tworzenia
To nieścisłe, że pierwszy polski przekład "Króla Leara" pochodzi z 1890 roku. jako dzieło Ignacego Hołowińskiego. Słowacki, już wcześniej, co prawda anonimowo i w dobrym fragmencie, dokonał tego - w "Kordianie". Filologowie zgłaszali zastrzeżenia, ale pozostajemy pod wrażeniem, gdy słuchamy fragmentu o szczycie, którego nie ma. Urywek ten jest bowiem uzasadnieniem myśli o wielkości poety elżbietańskiego:
Szekspirze! Duchu!
Zbudowałeś górę
Większą od góry, którą Bóg postawił...
Jeden z najciekawszych esejów na temat "Leara", wstęp prof. Andrzeja Tretiaka do edycji "Biblioteki Narodowej", podejmuje podobną myśl. Legendarny król dzieli swe królestwo, by dokonać dzieła nowego tworzenia. Chce z idealną sprawiedliwością rozdać państwo między trzy córki, obdarować terytoriami i pięknościami, lasami i rzekami. Można dodać, że pragnie dokonać jeszcze większego i śmielszego czynu: zdobyć niezniszczalną miłość swych dzieci, nasycić w ten sposób - głód przywiązania. A więc dokonuje eksperymentu, porównywalnego z tym, o który się miał pokusić (ale w odmiennym, a nawet odwrotnym, kierunku) Kaligula. Jest to może hipoteza zbyt śmiała, ale wydaje mi się, że inscenizacja Jerzego Jarockiego w warszawskim Teatrze Drama-tycznym ma również cechy kreacyjne. Już dawno nie oglądałem spektaklu, w którym światła odgrywałyby taką rolę. Na tle przestrzeni, rozplanowanej przez Kazimierza Wiśniaka, snuje się korowód niezwykłych postaci, w coraz innych ukształtowanych i oświetleniach. Lear ze swym orszakiem, szalony poeta, zbuntowany, kreator miłości, snuje się wśród burzy i nawałnic. Dalekie werble armii francuskiej punktują rytm pochodu. Starsze córki poruszają się po przekątniach. Wszystko zostało najściślej, precyzyjnie obliczone i ukształtowane.
Postać tytułową gra Gustaw Holoubek, nieustannie się przetwarzając. Ile w tej roli odcieni, ile stopniowania, ile środków, celowo użytych: od gniewu do zaskoczeń, od krzyku do szeptu, od szaleństwa do gorzkiej mądrości, od poezji cierpienia do rezygnacji. Wydaje mi się, że dobre tradycje krakowskiej "szkoły" tragizmu, przekazane przez Władysława Wożnika, zostały w tej grze zużytkowane i nowocześnie przetworzone. Druga niezapomniana rola, ale odmienna w stylu, koncepcji i środkach, to Zbigniew Zapasiewicz (Kent). Gwałtowny, dynamiczny, ekspresyjny: w wybuchach, gniewie, oburzeniach, sarkazmach. wymysłach, rzucanych nieprzyjaciołom króla. Błazna gra Piotr Fronczewski. Jest akrobatyczny, zwinny, prowokatorski, z mniejszą (szczególnie w stosunku do Zapasiewicza) kulturą słowa, chwilami je zacierający, ale niewyczerpany i zaskakujący w pomysłach.
Role dwóch starszych córek tak zostały napisane, że mogą się wydać podobne. Jolanta Fijałkowska (Gonerila) i Magdalena Zawadzka (Regana) czynią wiele, by je zróżnicować. Nie tylko postaciowo się uzupełniają, ale i psychicznie. Pierwsza wydaje się bardziej pobudliwa: Regana działa z zimniejszą i głębszą determinacją. Co do Kordelii - Joanna Szczepkowska, choć niedoświadczona, stara się odżegnać od schematu "słodyczy" zbyt szlachetnej. Jest przede wszystkim szczera, nie przyrzeka kochać Leara bardziej niż przyszłego męża. I właśnie Kordelii przypada ratowanie marzeń o świecie, w którym uczucia stają się sprawiedliwą zapłatą za czyny. Jest jeszcze w spektaklu rola Marka Walczewskiego, poprowadzona środkami zbyt skomplikowanymi i ekscentrycznymi, by jego Edgar mógł spełniać liczne zadania, opiekuna pokrzywdzonych, mściciela, reprezentanta młodej generacji, która będzie mniej cierpieć, ale krócej istnieć. Jest kilka innych postaci, wśród których Czesław Lasota, w niewielkim epizodzie Oswalda przykuwa uwagę.
Prof. Helsztyński notuje, że przekład Gaszkowskiego liczył 3721 wierszy, Kasprowicza 3670, Zofii Siwickiej (z 1931 r. bardzo interesujący!) - 3447. Nie wiem, ile ma nowe tłumaczenie, Macieja Słomczyńskiego, i czy reżyser poczynił w nim skróty. Jest to przekład ambitny. Miejscami może zbyt patetyczny, kompensujący to jednak dosadnością.