Artykuły

Wywodzę się z szopki

Adam Hanuszkiewicz, wybitny aktor i reżyser, 16 czerwca kończy 80 lat. Do historii teatru przeszły jego hondy z "Balladyny" czy drabina z "Kordiana". Jako dyrektor artystyczny Telewizji Polskiej (1956-1963) był jedynym w Europie, który na małym ekranie pokazywał klasyków wielkiej literatury. z Adamem Hanuszkiewiczem rozmawia Janusz R. Kowalczyk.

Za jego dyrekcji w Teatrze Narodowym (1968-1982) powstały najśmielsze w formie inscenizacje, grane latami przy frekwencji 96,2 proc. w skali rocznej. Od 1989 r. kieruje Teatrem Nowym w Warszawie. Jego twórczość nieustannie budzi skrajne opinie, polemiki i dyskusje.

Rz: Czy można być permanentnym prekursorem?

"Jak długo jeszcze będzie pan reżyserował?" - zapytała mnie przed laty pewna pani redaktor. "Dopóki pani, przychodząc na mojego "Kordiana" nie powie, że właśnie tak go sobie wyobrażała - odpowiedziałem. - Wtedy znaczyłoby, że się powtarzam". Mnie samego za każdym razem zaskakują moje własne spektakle. Najświętsze słowo honoru. Czy to jest awangarda? Iwan Turgieniew mówił, że nie ma prostszej rzeczy niż być w awangardzie - idąc na samym końcu, trzeba nagle zmienić kierunek na przeciwny. Uważam, że każde przedstawienie powinno być organiczne, żywe, zawierające jednak rys epoki. Cały mój teatr wywodzi się z "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. Tak, jak Antoni Czechow za klasyczną strukturę uznał wodewil, a Witold Gombrowicz - operetkę, tak ja, przepraszam za porównanie, wywodzę się z szopki. W "Weselu", jak w szopce, postaci zjawiają się i znikają. To są narysowane prostymi kreskami genialne karykatury. Nie wolno ich grać psychologicznie. To było moje odkrycie w Teatrze Powszechnym, które zabawnie spuentował Jan Kott: "Wiesz, na miejscu następnego reżysera Wesela popełniłbym samobójstwo, bo tego już nie da się zrobić inaczej".

Tłumaczy pan młodzieży w nieortodoksyjny sposób historię literatury ze sceny w swoich teatralnych lekcjach. Jak pan godzi w sobie skrajności intuicjonisty i pedagoga?

Albert Einstein mówił, że myśli nie przychodzą mu w słowach. "Słów używam później do zdefiniowania tych myśli". Na ogół nie znam swoich przedstawień, dopóki ich nie zrobię. Profesor Władysław Tatarkiewicz zadał mi kiedyś pytanie: "Dlaczego pan to wszystko robi?". Prosił, żebym nie odpowiadał odruchowo, lecz po chwili refleksji. Chciałem rzec: "Bo lubię", ale odpowiedziałem: "Bo chcę się dokształcić". On wtedy objął mnie i powiedział: "Całe życie starałem się dokształcić". W sztuce są rzeczy, które można wyjaśnić i takie, których wyjaśnić się nie da. Obok myślenia językiem i obrazem, jest też trzecie myślenie, pozasłowne i pozaobrazowe, a jednak racjonalne, a nazywa się ono intuicją. Przenikliwego Andrzeja Kijowskiego zapytałem, czy napisało mu się kiedyś zdanie, które by go zaskoczyło. Odrzekł: "Nigdy. I to jest mój dramat". Ja zaczynam próby, kiedy jeszcze nie wiem, czego chcę, ale wiem, czego nie chcę i tu bywam apodyktyczny. Pablo Picasso powiedział, że nie szuka, tylko znajduje. Odebrałem to niegdyś jako bufonadę, aż sam nie szukając znalazłem drabinę w "Kordianie" Juliusza Słowackiego. Szuka się grzybów, drabiny w sztuce zjawiają się same.

Zdarzyło się panu czytać zdania o sobie i swojej sztuce, które by pana zaskoczyły? Dały do myślenia?

Tak, to była recenzja Stefana Treugutta z "Balladyny". Słowacki oglądał paryski Cyrk Olimpijski i dlatego jego sztukę świadomie wpisałem w arenę cyrkową. A ponieważ był to teatr popularny, znalazł się u mnie motocykl. Miotła, której kiedyś dosiadała czarownica - symbol fallusa - przemieniła się w latach 70. w egzotyczny motocykl. Goplana to "szatana żona", mówi Grabiec. To ona, czarownica, sprawczyni wszystkiego zła, przyznaje: "Poplątałam ludzkie czyny". Balladyna była przez nią prowokowana, zebrała tylko jedną malinę. Wie pan: dlaczego?

Bo resztę nocy spędziła z kochankiem. Z Grabcem.

A drugą noc? Z Kirkorem. Trzecią z Kostrynem. To jest seksowna chłopka, "romantyczna" antydziewica. Nurtowały mnie jej słowa z piątego aktu: "Co miała wyznać, wyznała królowa, resztę powie księdzu na spowiedzi". I nagłe odkrycie - przecież ona jest w ciąży i ma widoczny brzuch. "Dziecko niewinne, dziecko będzie żyło" - to z czwartego aktu. I stwierdza publicznie "Ja po grafie wdowa, i niech nie roi bajek tłum gawiedzi". O czym? Że to dziecko Kostryna. A kiedy widzi, jak ta cywilizacja państwowa torturuje w sądzie na śmierć jej matkę, sama śmiercią wycofuje się z tego świata i zabija tym samym swojego następcę tronu, którego nosi w brzuchu. Tu siedzi ironia romantyczna Słowackiego! Annie Chodakowskiej wsadziłem na brzuch poduszkę. Przy okazji zobaczyłem ponownie swój spektakl i przestraszyłem się własnej bezczelności! W Teatrze Narodowym zbudować arenę, wpuścić motocykle i kaskaderów? Zrozumiałem napaści krytyków. Też bym napadł!

Zwłaszcza, że proponował pan czysty postmodernizm w czasach PRL, kiedy nikomu się on jeszcze nawet nie śnił - za co zresztą otrzymał pan później jedną z nagród.

"Balladyna" jest utworem heterogenicznym, dziś powiedzielibyśmy, że "postmodernistycznym". Zestawia ze sobą rzeczy, które nigdy nie szły w parze. Mówili, że Słowacki podkradał z Williama Szekspira. On się przecież tym Szekspirem bawił. Jak w postmodernizmie. Pisał przecież dla ludzi, którzy Szekspira znali na pamięć, więc nie mógł liczyć na to, że nikt nie zauważy, skąd ściąga. Adam Mickiewicz w XVI lekcji o literaturze słowiańskiej pisał, że dzisiejszego utworu nie da się ująć w kategoriach dotąd znanych, bo jeden utwór mieści w sobie zarówno metafizykę, reportaż, piosenkę ludową, problemy egzystencji itd. Jak jego "Dziady", których nie da się sprowadzić do jednej formuły. Młody Miciński napisał Leonowi Schillerowi, że "Dziady" są amorficzne, nie krystaliczne i nie można ich spinać trzema krzyżami. O mnie, jak zrobiłem "Dziady" w Teatrze Małym, napisano, że nie znalazłem wspólnego mianownika. Na szczęście Maria Bechczyc-Rudnicka powiedziała mi: "Czy mnie się wydaje, czy pan każdą scenę z III części Dziadów realizuje w innej teatralnej stylistyce?". Odpowiedziałem: "Świadomie". "Jak u Mickiewicza" - powiedziała. Ukląkłem i pocałowałem ją w rękę.

Był pan u narodzin specyficznie polskiej stylistyki Teatru Telewizji. Pan był jego pomysłodawcą?

Robiliśmy ten Teatr Telewizji z redakcją, którą prowadził Stanisław Marczak-Oborski, a osłaniał politycznie naczelny Pański. Dotąd robione były głównie wodewile, komedie muzyczne, rozrywka. Kiedy Włodzimierz Sokorski wysłał mnie na współfinansowane przez Francuzów stypendium do Paryża, naczelny redaktor emisji dramatu tamtejszej telewizji powiedział mi, że robią głównie bulwarówki, ale przymierzają się już do Jeana Anouilha. Powiedziałem mu, że u nas niedawno w telewizji było "Trio" wg "Wygnańców" Joyce'a. A do Anouilha będziemy musieli zejść. Prosił, bym to samo powtórzył przed gronem jego pryncypałów.

Nie żal panu, że ten dorobek początków Teatru Telewizji jest już nie do odtworzenia?

Nie. Postęp techniki filmowej w telewizji obnażyłby jego anachroniczność. Powiedzmy sobie szczerze - gdybyśmy od początku mieli wóz transmisyjny i ampexy, nie byłoby w ogóle Teatru Telewizji, który rozsławił nas w Europie. Stąd te ustawiane w studiu widowiska. Pierwszą transmisją z teatru było "Czekając na Godota" Samuela Becketta. Erwin Axer zgodził się na pokazanie tylko pierwszej części. Kiedy dobiegała końca, dostałem z centrali telefon, że na skutek protestu telewidzów mamy jednak dać całość. Czym jednak wypełnić dwudziestominutową przerwę? Kamera przesuwała się po ścianach i pustych fotelach. Wreszcie uchwyciliśmy w ostatnim rzędzie jakiegoś dziadka z wnuczką. Rozprawiali z ożywieniem. Nie było nic słychać, ale dobre i to - jakiś ruch w obrazie. Po kilku minutach łączą telefon. Jego żona: "Nie pokazujcie tego s...syna. Mówił mi, że idzie na zebranie, a wziął tę k...ę do teatru!".

A jak pan się czuje jako dziadek?

No, wie pan... Mieć nagle za żonę babcię... Ale wnuki i ich rodziców kocham, choć jak sądzę marny ze mnie ojciec i dziadek - dwieście przedstawień w teatrach, w tym około pięćdziesiąt w Niemczech i i Finlandii, ponad dwieście w telewizji, gdzie tu czas na obowiązki rodzicielskie? Zawód mój, jeśli realizuje się go uczciwie, skazuje na samotność. Myślę, że nie tylko mój.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji