Artykuły

Czekając na Wallensteina

Próby, próby, próby. Przed południem i po południu - do późnego wieczora. Trwają już od wielu tygodni, odbywają się jeszcze i teraz, gdy to piszę, a do premiery pozostało zaled­wie parę dni, kilkadziesiąt godzin. Każda ko­lejna premiera - to w teatrze chwila uroczy­sta, święto. Tej jednak wszyscy oczekują z wy­jątkowym zainteresowaniem. Wyczuwa się je od dawna i w gmachu przy Targu Węglowym, i wśród teatralnych bywalców.

RZYSZTOF Babicki przygoto­wuje "WALLEN­STEINA" Fryde­ryka Schillera - sam fakt insce­nizacji wielkiej romantycznej trylogii jest już artystycznym wydarzeniem. Niezależnie od ostatecznego kształtu, efek­tu, scenicznego wyrazu. Nig­dy bowiem dotąd żaden polski teatr nie zdobył się na wystawienie tego dzieła w całości, raz bodaj tylko miała okazję polska publiczność zobaczyć inscenizację wszy­stkich trzech części "Wallensteina" - u schyłku minio­nego wieku, za sprawą Meiningenczyków przybyłych na gościnne występy. Spektakl, chociaż długi, miał powodzenie, a w kronikach zapisał się i tym, że po raz pierwszy "zagrało" w teatrze elektryczne światło.

Jaki będzie "Wallenstein" w Teatrze "Wybrzeże"? Kilka tygodni temu reżyser odpo­wiadając na podobne pyta­nie - powiedział: "Wallenstein" - to dla mnie wciąż wielka niewiadoma". Wów­czas był to nie tylko zwykły unik realizatora, który nie chce zdradzić szczegółów, stwierdzenie nie całkiem przecież bałamutne, bo to co dopiero powstaje jest zawsze niewiadomą.

Dziś przedstawienie jest już gotowa, a niebawem poddane zostanie ocenie wi­dzów. Czy zaakceptują kon­cepcję reżysera, czy roman­tyczna klasyka przemówi do współczesnego odbiorcy? Czy zainteresowanie tą prapre­mierową polską inscenizacją nie osłabnie zbyt szybko? Wszak perspektywa spędze­nia niespełna 5 godzin w teatrze może zniechęcić... Wkrótce wszystko będzie ja­sne. Na razie - jeszcze pró­bują, a z tych coraz bliż­szych premiery prób już wi­dać, że - nie, niczego więcej nie powiem. W przerwie proszę tylko o rozmowę pa­rę młodych aktorów gdańskie go teatru - Ewę Kasprzyk i i Jarosława Tyrańskiego, w "Wallensteinie" - romantycznych kochanków Teklę i Maxca Piccolominiego.

Oboje ukończyli krakowską PWST i po studiach związali się z "Wybrzeżem". Za namową Babickiego, który także tę uczelnię kończył. U tego też reży­sera występowali do tej po­ry najczęściej w rolach, któ­re w ich skromnym dorobku znaczą wiele. Ewę Kasprzyk pamiętamy jako Gretę z "Pułapki" oraz - chociaż to epizod - Portierkę - Iguanodona w "Już prawie nic". Ja­rosław Tyrański - to Helio­gabal w "Irydionie", student Piotr Trofimow w "Wiśniowym sadzie", ostatnio - Eberhard w "Głosach umar­łych" reżyserowanych przez Marcela Kochańczyka. Teraz spotykają się na scenie zno­wu u Babickiego, grają u boku gwiazd gdańskiego tea­tru - Michalskiego, Bisty, Gordona, Łapińskiego, Wi­niarskiej, Słojewskiej.

- Chciałabym, aby Tekla była dziewczyną współczesną - mówi Ewa Kasprzyk. - Po otrzymaniu propozycji tej ro­li, po przeczytaniu tekstu pełna byłam wątpliwości, czy uda mi się tę postać popro­wadzić. Grałam dotychczas - zarówno w teatrze jak i w filmie tak zwane kobiety z charakterem. Jak Greta z "Pułapki", jak Kwiryna z "Dziewcząt z Nowolipek" i "Rajskiej jabłoni". Lubię bohaterki krwiste, określone, ostre. Obcy jest mi stereo­typ kobiety romantycznej i stąd moje rozterki w czasie lektury dramatu. Czy mam być dziewczyną, która - we­dług wskazówek w didaska­liach - wciąż mdleje i słab­nie pod wpływem silnych przeżyć? Nie przystają do te go ani moje warunki zewnę­trzne, ani temperament. Ale przecież Tekla, bohaterka z innej epoki jest po pro­stu młodą dziewczyną, która kocha, która buntuje się i sprzeciwia nakazom i zakazom dorosłych. Uczucie do Maxa nie jest platoniczne - wraz z przekroczeniem pewnej "zakazanej" sfery, pod wpły­wem nowych doznań i prze­żyć zakochana dziewczyna staje się kobietą. Ten stan psychiczny będę się starała pokazać, a czy mi się to uda, zobaczymy. Mam jed­nak nadzieję, że i kostium - prosty raczej i uniwersalny, zaprojektowany przez Annę Rachel, i cała koncepcja, jaką realizuje reżyser okażą się mymi sprzymierzeńcami w przełamywaniu romantyczne­go schematu. Na tym zresz­tą, jak sądzę, polega mój zawód.

Księżną, matką Tekli bę­dzie w gdańskim przedsta­wieniu Halina Słojewska, ciotkę Hrabinę Terzky zagra Halina Winiarska. W Octavia Piccolominiego, ojca Maxa wcieli się Henryk Bista. Max - Jarosław Tyrański zszedł właśnie ze sceny, na którą za chwilę znowu go popro­szą. Tak jest od tygodni, a z każdą próbą - coraz wię­ksze emocje, nerwy. Napię­cie działa mobilizująco, jest czymś naturalnym, ale... - Twardy orzech do zgryzienia dał mi tym razem Krzysztof Babicki - żartuje aktor. Mam rolę najtrudniejszą z dotychczasowych. Niewiele ich wprawdzie było, trzy za­ledwie, lecz żadna w niczym nie przypominała tego co teraz robię. Nie da się Maxa porównać ani z Heliogaba­lem ani z Pietią z "Wiśniowego sadu". Max - to normalny chłopak, który zaczyna kochać, a przeciw sobie ma ojca. Potem, gdy runie cały świat jego wartości, kiedy zawiedzie go to wszystko, w co wierzył - ojciec przejdzie na stronę Cesarza, Wallenstein zaś Cesarza zdradzi - zostanie mu tylko Tekla, od któ­rej też w końcu odejdzie. Postać tragiczna, w innym jed­nak wymiarze niż np. Helio­gabal. Tak tego bohatera widzę, jak wypadnie w mym wykonaniu - zobaczymy. Trudno się mówi o roli, której jeszcze nie ma, która jesz­cze powstaje. Pracując nad nią, szukałem jakichś punk­tów odniesienia, rysów charakterystycznych, dominant określających postać. Nie by­ło to w tym przypadku pro­ste - Max łączy w sobie włoską impulsywność i gorączkowość z młodzieńczą nad­wrażliwością, jego zachowa­nie cechuje niekiedy duża kontrastowość. Z tym wszy­stkim musiałem sobie jakoś poradzić. Nowe doświadcze­nie utwierdziło mnie w prze­konaniu, że zdecydowanie wolę postacie wyraziste, tego typu role po pro­stu mi leżą.

Praca. Telefon wzywa ak­torów z powrotem na scenę. Premiera "Wallensteina" odbędzie się w najbliższy nie­dzielny wieczór. "Obóz Wallensteina", "Piccolomnini" i "Śmierć Wallensteina" - z tych trzech części, które po raz pierwszy w dziejach polskie­go teatru wystawione zosta­ją razem, polska publiczność poznała niegdyś tylko jedną "Śmierć Wallensteina", któ­ra niejako zastępowała ca­łość. Dawno to jednak było.

Jak zabrzmi romantyczna tragedia dzisiaj - we współ­czesnym przekładzie, w no­wej inscenizacji? Co z Schillerowskiego dzieła przemówi do współczesnych. Kostium, intrygi, dramaty bohaterów, refleksja nad przyszłością, wpisana w dramat wi­zja losu Europy.. "Szekspir rozumie duszę ludzką, Schil­ler - ducha ludzkości" - napisał kiedyś Zygmunt Kra­siński zafascynowany historiozofią wielkiego niemieckiego romantyka. Jak odczyta­my go teraz?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji