Konstruktor świata iluzji
PISALIŚMY już o tym, że na 15 marca Teatr "Wybrzeże" szykuje nową premierę. Będzie to sztuka Friedricha Schillera pt. "Wallenstein", dzieło monumentalne, składające się z trzech dramatów. Autor pisał je w latach 1798-99, a do ukazania panoramy wydarzeń z okresu wojny 30-letniej posłużyły mu fakty historyczne. Akcja osnuta jest wokół postaci ostatniego, wielkiego kondotiera, jakim był magnat czeski, wódz cesarskiej armii Ferdynanda II Albrecht von Wallenstein (Albrecht Wacław Euzebiusz Ralski z Valdstynu).
Postać to bujna, osobowość wielka, zbyt wielka aby jego błyskotliwa kariera podbudowana wojenną sławą mogła się dobrze skończyć. Dzieje tej kariery, konflikty jakie są jej udziałem, mają podobnie jak u Szekspira, wymiar ponadczasowy. Zapewne ó fakt zadecydował o tym, że Teatr "Wybrzeże" podjął się ambitnego zadania ukazania na scenie tej sztuki. Reżyserię powierzono młodemu, ale znanemu już i to w skali kraju reżyserowi. Jest nim KRZYSZTOF BABICKI.
Jak zmaga się on z dziełem literackim, by przełożyć je na język sceniczny? Odpowiedzi szukałam uczestnicząc w jednej z kolejnych prób, a jak było opowiem.
Na wstępie muszę uspokoić tych, którzy czytali w gazetach informacje na temat "Wallensteina". Sztuka, wbrew zapowiedziom nie będzie trwała sześć godzin, a co najwyżej godzin cztery. To bardzo pocieszająca wiadomość i wiarygodna bowiem pochodzi z pierwszej ręki.
Zapewnił o tym uroczyście sam reżyser Krzysztof Babicki. I dobrze iż tak się stało, bowiem w przypadku
największego nawet wydarzenia teatralnego należy się liczyć z wytrzymałością widowni. Wytrzymałością w czysto fizycznym sensie.
Trzeba przyznać jednak, że śledząc na balkonie w półmroku pustej widowni nie zauważyłam w którym miejscu dokonano cięć. Znaczy się skróty zrobiono z wyczuciem, bez szkody, a przeciwnie dla dramaturgicznej konstrukcji dzieła.
Ale cicho sza, aktorzy, a również i reżyser nie lubią aby im przeszkadzać w czasie prób. Siedzę więc jako ta mysz pod miotłą w obawie że sama obecność intruza, który wiedziony ciekawością chce podglądać "dzieło stwarzania scenicznego świata", musi być denerwująca.
Chociaż? Czy ja wiem. Ponoć aktor ze swej natury jest ekshibicjonistą. A reżyser? Krzysztof Babicki siedzący w trzecim rzędzie na parterze nie robi wrażenia maga, który całą uwagę skoncentrował na scenie. On wie zapewne jaki ma być kształt całości. Próby trwają już przeszło dwa miesiące. Teraz pozostały drobne retusze, uzgadnianie szczegółów.
DZIWNY to świat, owe pudełko sceny. Mała przestrzeń, bez dekoracji. Zaledwie kilka rekwizytów, które markują to co znajdzie się tu w dniu premiery. A przecież gdy padają pierwsze kwestie magia teatru działa mimo wszystko. Oto na scenie Henryk Bista i Florian Staniewski w cywilnych ubraniach.
Przed chwilą żartowali jeszcze. Każdy z nich był sobą i tylko sobą. A teraz Bista przeobraża się w kogoś zupełnie innego. Nie wiem na razie kogo gra, ale domyślam się, że to przebiegły lis, wytrawny gracz polityczny, który na pewno chce zrobić "kuku" księciu von Wallenstein.
Florian Staniewski podpiera się zwykłym kijkiem i oto mam przed sobą starca, zatroskanego biegiem wydarzeń. Ów starzec również pojmuje świetnie reguły gry dworskich intryg, ale już po kilku kwestiach wierzy się w jego mądrość i choć zna on tzw. wyższe konieczności, to jednak budzi zaufanie od pierwszej niemal kwestii.
Zaczyna mi się podobać takie podglądanie bez znajomości akcji i tego co stanie się za chwilę. Tym lepiej poddać się można domysłom, sprawdzić czy sugestie gry aktorskiej odbieramy prawidłowo. Tym lepiej też rozumie się uwagi reżysera, który koryguje gesty, intonację głosu, wyznacza miejsce na scenie.
Na próbie widać jak dokładnie jest zaprogramowana rzekoma spontaniczność poszczególnych postaci biorących udział w scenicznej akcji. Ale ta świadomość trwa tylko przez moment. Zaraz znów przekracza się barierę rzeczywistości, by podobnie jak Alicja z krainy czarów przejść "na drugą stronę lustra". Przed chwilą jeszcze Bista wymieniał uwagi z reżyserem i oto znów jest Octaviem Piccolomimi, który odsłania swe prawdziwe oblicze przed starcem - Florianem Staniewskim.
- Pamiętaj - mówi Octavio z przebiegłym błyskiem w oku - że najśmielsze słowa to jeszcze nie czyny...
Stop! - Krzysztof Babicki koryguje.
- Nie zapominaj, że mówisz do starca. Możesz przypuszczać, że on niedosłyszy. Licz się z tym...
I aktor przyjmuje te oczywiste uwagi, stosując się do sugestii reżysera.
NIBY drobiazg. A jednak istotny. Czyżby na tym między innymi polegała rola "stwórcy świata imaginacji", by pamiętał on o każdym szczególe?
Świat iluzji ma przecież swoją wewnętrzną logikę... Czuje się to, że reżyser obraca się w owym wyimaginowanym świecie zupełnie swobodnie. Jeszcze nie jest gotowe dzieło stworzenia, ale obraz jaki sugeruje akcja sztuki już rysuje się dostatecznie ostro, by wyrobić sobie zdanie o całości. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Ludzie teatru są przesądni. Nie lubią aby chwalić ich przed premierą. To ponoć przynosi pecha.
JESTEM tu po to głównie, aby zorientować się jak pracuje Krzysztof Babicki. Przedstawienia w jego reżyserii mają już swój znak firmowy. Tekst, aktorzy - to nie wszystko. Na czym więc polega to "coś", co pozwala odróżnić rękę tego właśnie reżysera? Jest to pytanie intrygujące, a odpowiedź nieuchwytna.
Krzysztof Babicki mówi spokojnie, nie pokrzykuje, nie miota się, choć często taką właśnie mamy wizję reżysera przy pracy. Słucha aktorów. Oni też zgłaszają swoje sugestie. Babicki przyjmuje ich rady, a jednak odnoszę wrażenie, że tylko wówczas, gdy dotyczą one mniej istotnych szczegółów.
Oto inna scena. Jesteśmy teraz w obozie Wallensteina. Właśnie za chwilę przyjedzie tu jego żona i córka Tekla, której nie widział całe lata. Wallenstein - Stanisław Michalski wita się z księżna, a za chwilę hrabina Terzky, czyli Halina Winiarska, prowadzi córkę przed oblicze księcia. Moment powitania. Ta jedyna córka to chluba Wallensteina, jego radość. Michalski - Wallenstein chwyta Teklę - Ewę Kasprzyk w objęcia...
Stop. Krzysztof Babicki napomina, aby powitanie sugerowało widzom tylko to co powinno sugerować. Wallenstein nie ma do córki skłonności kazirodczych, nie może też jej witać tak jak to bywa między kobietą a mężczyzną.
Michalski chwyta w lot o co chodzi. Jeszcze dwie powtórki i mamy przed sobą tylko i wyłącznie kochającego stęsknionego ojca. Nic ponadto. Wszystko jest jasne, bez żadnych dwuznaczności. Aż sama się wzruszam szczerością ojca...
Oto drobne szczegóły, a efekt widoczny. Na scenie widzowie zobaczą to tylko, co zobaczyć powinni.
Bystre oko reżysera chwyta drobne niuanse. Sama się dziwię, że tyle treści może się kryć w jednym geście.
Trzeba przyznać, że Michalski reaguje jak dobrze nastrojony instrument. A Babicki czuje ów instrument chwyta każdy fałsz jak wytrawny koncertmistrz. Jest to swoista muzykalność sceniczna.
I dalej. Teraz na scenę wbiega młody Max Piccolomini, czyli Jarosław Tyrański. Jest entuzjastą Wallensteina, ale i dobrym synem Octavia, a jednocześnie młodzieńcem zakochanym w Tekli. O tym nikt jeszcze nie wie. Ja również. Uświadamia mi to kolejna scena.
JAK powinien Max, przywitać Teklę? Babicki podpowiada, wybierając ten jeden jedyny gest spośród tysiąca możliwych. I rzeczywiście ma rację. Teraz widać hamowany poryw dwojga młodych, ich wstydliwość wobec siebie i intuicyjną póki co chęć niezdradzania swych uczuć wobec rodziców księżniczki.
Na scenie to będzie gest naturalny. Tylko na próbie można zorientować się w mnogości różnych wariantów. To fascynujące odkrycie. Obserwując reakcje aktorów, odnosi się wrażenie, że z reżyserem łączy ich niewidzialna nić porozumienia. Zespół chwyta w pół słowa o co mu chodzi. Może dlatego Babicki potrafi wydobyć z aktorów nie przeczuwane dotąd możliwości, spowodować, że wychodzą z ramek schematów. A stosowanie pewnego typu umownych gestów to przy dużym obyciu ze sceną, wielka pokusa. Nie potrafią jej się oprzeć nawet najwięksi aktorzy. Widać Babicki jest na to uczulony, bowiem w sztukach przez niego reżyserowanych aktorzy unikają łatwizny. Ich gra jest bardziej subtelna, pełna niuansów, adekwatna do wyrażanych treści.
RÓŻNE są reżyserskie szkoły. Jedni traktują aktora instrumentalnie. Dla tych liczy się zespół jako całość, a aktor służy wyłącznie temu by wyrazić koncepcję reżysera. Inni stawiają na aktora. W sztukach tzw. aktorskich przede wszystkim ważne są kreacje. Właśnie aktor skupia na sobie uwagę widzów, on jest więc filarem trzymającym spektakl.
Babicki zdaje się łączyć te dwie szkoły. W jego przedstawieniach koncepcję reżysera wzbogaca osobowość twórcza aktorów. Myślę, że takie współbrzmienie wszystkich elementów składających się na spektakl zdaje egzamin, tym bardziej, że jako się rzekło Babicki obdarzony jest wrażliwym "słuchem scenicznym". Być może w tym właśnie tkwi tajemnica jego sukcesów.
Trudno to przesądzić obserwując tylko jedną próbę. W każdym bądź razie "połknęłam haczyk". Po tym co widziałam chciałabym zobaczyć całość.
Czy spektakl spełni obietnice, które sugeruje próba bez kostiumów, rekwizytów, dekoracji i całej tej otoczki premierowego podniecenia? To się okaże już wkrótce.