Artykuły

Słowa tworzą rzeczywistość

- Czułem, że ten tekst to już nie mój tekst, choć oczywiście rozpoznawałem frazy, sceny i wcale nie było dużo cięć, to jednak mój tekst dostał prawdziwe, teatralne życie i skończył swą smutną, papierową egzystencję - mówi dramaturg Tomasz Gromadka o czytaniu "Deportacji" w Teatrze Powszechnym.

Dość sceptycznie podchodzę do tzw. czytań performatywnych, jako że zdarzyło mi się kilkakrotnie uczestniczyć w tego typu wydarzeniach, które były nudnym odczytaniem przez aktorów tekstu niemalże na biało, bez żadnej interpretacji. Oczywiście, nie jest to regułą, ale jednak dość często się zdarza. Dlatego w kontekście moich dotychczasowych doświadczeń, czytanie performatywne Twojej "Deportacji" wydało mi się szczególne i wyjątkowe. Przede wszystkim ze względu na bogactwo użytych środków inscenizacyjnych, które zastosowała odpowiedzialna za reżyserię Agata Dyczko. Powiedz, co czuje autor w chwili kiedy jego dzieło materializuje się w teatralnej przestrzeni, w ciałach i głosach aktorów i w działaniach scenicznych?

- Ja czułem, że ten tekst to już nie mój tekst, choć oczywiście rozpoznawałem frazy, sceny i wcale nie było dużo cięć, to jednak mój tekst dostał prawdziwe, teatralne życie i skończył swą smutną, papierową egzystencję. Stał się czymś innym niż napisałem. Dojrzał w ustach i ciałach aktorów pod wpływem wizji Agaty. Czułem, że to co moje stało się kogoś i wraca do mnie już jako widza, zaskakując, a może nawet trochę przerażając.

Powiedz, jak doszło do tej realizacji w Teatrze Powszechnym w Warszawie, kto był pomysłodawcą, Ty jako autor, czy dyrektor Paweł Łysak? I skąd Agata Dyczko, wrażliwa, utalentowana i piękna dziewczyna w tym dość mrocznym tekście, choć mocno podlanym groteskowym sosem?

- Inicjatorem byłem ja. Agatę poznałem przez reżyserkę Kasię Krapacz. Spotkaliśmy się i ona miała do mnie mnóstwo pytań. Ciągle zadawała jakieś pytania o bohaterów, o sens poszczególnych fragmentów, o uchodźców, o strażników, o Polskę, a ja odpowiadałem i czułem, że ona jest mega dociekliwa, bo chce zrozumieć nie tylko tekst, ale dlaczego napisałem tak, a nie inaczej. Na naszym pierwszym spotkaniu i podczas kolejnych spotkań zgłębiała moje myślenie o świecie.

Nie bez znaczenia jest fakt, że w czytaniu, gdzie wiele fragmentów stanowiło już mocno skrystalizowany obrys konkretnego przedstawienia, wzięli udział najlepsi aktorzy Teatru Powszechnego - Eliza Borowska, Karolina Adamczyk, Mateusz Łasowski, Michał Czachor, a w roli głównej od niedawna pojawiający się przy Zamojskiego Grzegorz Artman, bardzo silnie jednak zaznaczający w "Deportacji" swoją aktorską osobowość. To też chyba nobilitowało Ciebie jako autora, jak i podbijało walory interpretacyjne tego czytania?

- Tak, czułem się wyróżniony. To są świetni aktorzy, bo potrafią ze sobą współpracować i mają mnóstwo energii, pomysłów, talentu. Michał nadał postaci urzędnika demoniczny wymiar. Eliza i Karolina podzieliły między sobą postać tłumaczki-anarchistki, nadając jej posmak buntu i szaleństwa. Mateusz był komiczny jako strażnik, ale też niepokoił. Grzegorz jako uchodźca potrafił wykrzyczeć ból i oddać śmiertelne znużenie oczekiwaniem na decyzję deportacyjną.

Powiedz może coś teraz na temat tego, jak zrodził się w ogóle pomysł napisania sztuki o uchodźcy, bo nie sadzę, by tylko aktualna sytuacja polityczna była tutaj najważniejsza, jako że przy okazji dość nieźle namieszałeś w samym języku?

- To nie mój pierwszy tekst o uchodźcach. Ale pierwsza sztuka. Od czterech lat, w Fundacji Strefa WolnoSłowa, robimy teatr z migrantami, uchodźcami i Polakami. Nie pisałem sztuk do naszych przedstawień, tylko scenariusze na podstawie historii i improwizacji osób, które przyszły do nas na wielokulturowe warsztaty teatralne. Siedząc w tym temacie od jakiegoś czasu, postanowiłem rok temu podsumować to co czuję i wiem. Napisałem sztukę. Po czym okazało się, że po długim czasie medialnej obojętności na uchodźców, Polskę zalała fala głupoty, rasizmu i schlebiania nienawiści. Wszystko jest w języku. To o czym się mówi i jak kreuje nas nieustannie. Słowa tworzą rzeczywistość. Niestety.

Pokazując portret mężczyzny, który ma zostać deportowany z ośrodka detencyjnego w Lesznowoli, przedstawiasz równocześnie różne postawy i zachowania Polaków wobec tego, co ma spotkać głównego bohatera. Jak na młodego człowieka bystrość Twoich obserwacji, tego co dzieje z naszym społeczeństwem, jest naprawdę wnikliwa i do tego w sposobie jej artykułowania szalenie błyskotliwa? Jak "wąchasz" ten czas, w którym żyjemy?

- Coś się rozpada. To pewne. Pytanie jaka będzie skala tego rozpadu. Czy się cofniemy w jakiś krwawy mrok, czy ofiary znowu będą niepoliczalne. Nie wiem. Ale to się dzieje naprawdę. Dzieje się, bo wypracowane po II wojnie formy współpracy zużyły się. Należy mieć tylko nadzieję, że jesteśmy tak zmieszani, tak zbliżeni, tak jednak połączeni, a nawet współczujący, że nie da się nas zupełnie posegregować, na tyle wytresować przeciwko sobie, że ktoś będzie zabijał, ktoś ginął, a ktoś woził ciała do zbiorowych mogił.

Powiedziałeś kiedyś o sobie, że jesteś "dramatopisarzem z przymusu psychiki szukającym szerszego grona czytelników". Jak patrzysz na to dzisiaj, już z perspektywy debiutu w "Dialogu" 3/2016, gdzie tekst "Deportacji" został opublikowany? Długo musiałeś dobijać się do Jacka Sieradzkiego, by zechciał przyjąć Twój tekst do druku?

- "Dialog" jest tylko jeden, a autorów mnóstwo. To trwało trochę. Już wcześniej, inny mój tekst miał być tam opublikowany, ale przegłosowali w redakcji, że jednak im się nie podoba. W Polsce dramatopisarz ma możliwości zaistnienia, ale nie są one zbyt duże. Sztuka nie może być za długa. Nie może być za krótka. Tak naprawdę mało kto się na tym zna. Wszystko trzeba sprawdzić na scenie. Czy żre. Publikacja to mało. Tylko scena daje prawdziwe możliwości. Albo jesteś wystawiany, albo nie. To proste.

Wspomniałeś już, że współpracujesz na stałe ze Strefą WolnoSłowną i z Alicją Borkowską, Wasze spektakle można zobaczyć również w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Jak znajdujesz konteksty literackie do swoich teatralnych projektów? Ramą tych opowieści staje się prawie zawsze nawiązanie do wielkiej literatury. W przypadku choćby spektaklu-kolacji "To jest Europa?" był to "Kandyd, czyli optymizm" Woltera.

- To Alicja, naśladując system pracy włoskiego reżysera Pietro Floridy, zaproponowała odnoszenie się do wielkich literatów. To pomaga na warsztatach. Można wykorzystywać ich teksty jako inspiracje do improwizacji czy tworzenia scen spektakli. Ale my w te szkielety literackie, bo na koniec pracy z tej literatury zostawał jedynie, mniej lub bardziej rozpoznawalny, szkielet oryginału. Struktura. My w te struktury, szkielety, wsadzaliśmy historie naszych warsztatowiczów, ich improwizacje, ich pomysły. I nasze pomysły na sceny. O migracji i uchodźcach mówiliśmy w naszych przedstawieniach jak teatr głównego nurtu opowiadał o terroryzmie. My opowiadaliśmy o ludziach, a jeśli o zagrożeniach, to o agresji skierowanej wobec cudzoziemców, która w Polsce staje się religią państwową, błogosławionym polowaniem na imigranta, w którym uczestniczą już nie tylko biedne chłopaki, których nikt nie nauczył miłości bliźniego, ale też katolicka klasa średnia podjudzana przez faszystowskie media typu "Do Rzeczy" czy "Fronda", które wywyższają Polaka, zakłamując mu tożsamość i szczują obcych, robiąc z nich potwory. To jest faszystowska struktura relacji. A chłopaki z "wSieci" uważają się za konserwatystów. Żenujące. Niebezpieczne.

Cieszy mnie bardzo fakt, że pod koniec sezonu pojawiły się w dwóch teatrach bardzo ważne teksty młodych dramaturgów - Twój w Powszechnym i "Coming out" Jacka Góreckiego na Scenie Przodownik. To oczywiście teksty bardzo różne i w kontekście tematu nieporównywalne, jednak na pewno w sposobie eksplorowania języka całkiem nie tak od siebie odległe. Zapewne jako dramaturg śledzisz to co dzieje się we współczesnej dramaturgii w Polsce. Jak patrzysz na zjawiska pojawiające się w pisaniu dla teatru i czy coś się zmienia w podejściu dyrektorów tych instytucji do współczesnej literatury dramaturgicznej? Kiedyś wielu z nich bało się dawać szansę młodym debiutującym twórcom.

- Myślę, że nadal się boją. Debiutant nie jest marką. Nikt na niego nie przyjdzie, poza garstką jego znajomych. Reżyserzy uznani i sławni mają swoje pole poszukiwań i swoich autorów, więc tam się nie przebijesz. Dla mnie ideałem jest Wielka Brytania. Zarówno pod kątem szkoły pisania, jak i możliwości. Tam się rzeczywiście gra mnóstwo nowych sztuk. Mało jest w Polsce odważnych teatrów, które chcą grać odważne sztuki. Chodzi głównie o odwagę eksperymentatora. Autor musi mieć czas, żeby poszukać nowych form. Kto mu da na to czas? Kto da pieniądze? Niewielu.

Nad czym pracujesz w tej chwili? Uchylisz rąbka tajemnicy?

- Pracuję nad sztuką o strajku. Interesują mnie bardzo kwestie pracownicze, walka o swoje prawa i czuję strach, gdy obserwuję tą rozbudowaną maszynerię dyskryminacji, którą ekonomiści nazywają rynkiem pracy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji