Artykuły

Seans śmierci

Jestem wolna - kiedy Mary Stuart w genialnej interpretacji Haliny Skoczyńskiej powtarza te słowa jak zaklęcie, rozumiemy, że wolność i dumę nosimy w sobie, nawet jeśli historyczne okoliczności są haniebne.

W sztuce {#au#1693}Hildesheimera{/#} otaczający ją ludzie - dworacy, kaci, służba - niczym blaszane figurki odtwarzają mechanicznie jeden gest, tę sarną klątwę, identyczny ruch, natrętną myśl. Patrzymy na popsuty automat polityki, kierowany regułami zemsty i rewanżu, przypominając sobie, że reguły królewskiej gry są nie tylko alegorią, a każda z szachujących władcę figur może być symbolem kariery politycznej: wzlotu, upadku, czasem tragicznej śmierci. XVI-wieczna szkocka królowa była jedną z ważnych figur literackich europejskiego romantyzmu śniącego o wolności jednostki. W demokracji i my bierzemy udział w tej grze.

Wezwani na świadków

W programie autokarowej wycieczki po Edynburgu można wyczytać, że zwiedzający zamek zobaczą szkockie klejnoty koronacyjne i Kamień Przeznaczenia. Chętni zwiedzą prywatne apartamenty Mary Stuart, w których mieszkała, zanim uciekła do Anglii, gdzie pojmano ją, uwięziono bez dowodów, a gdy uległa politycznym intrygom - ścięto. Ale taka historia Remigiusza Brzyka nie obchodzi. Reżysera nie interesują reguły i okoliczności gry politycznej. Kostiumy, sprzęty, klejnoty, dokumenty są opisane, więc banalne jak szklane paciorki z dziecięcej szkatuły.

Tylko że nawet szkatułki Mary strzeże chwiejący się na nogach z przepicia sekretarz Andrew (Miłogost Reczek), a mizerne resztki klejnotów zedrą kłami z ciała i z sukni w godzinie śmierci pokojowi - jak wściekłe psy.

Brzyk pokazał Mary Stuart tak, jak chciał autor, Wolfgang Hildesheimer. Na zasłanym bordowym kobiercem podeście oglądamy królową w nocnej koszuli. Na kilka godzin przed egzekucją. Nie jesteśmy tylko widzami. Jesteśmy świadkami śmierci, bo królowa wprost z podestu wzywa dwustu widzów na świadków. Przywołuje świadków, nawet jeśli sama już nie wierzy, że istnieją prawa, które mogą poddać weryfikacji grozę śmierci. Nie wierzy, że można zmienić ludzi. Zaczyna bredzić, przepowiadając minioną chwałę. Bawi się nią jak dziecko. - Nie mam już koni, a tak pięknie jeździłam konno - roztkliwia się. - Mam psy - woła do psiarczyka. Ten wnosi gipsowe figury przed podest. Z majestatu nie zostało nic.

Bez majestatu

Zapadając w malignę, Mary wspomina też głupstwa - np. ostre kolana służącego Didiera (Bogusław Danielewski), sprawcy jednego z pierwszych doznań seksualnych. Tak, to królowa. Bo życie królów składa się z aktów fizjologii. Lekarz Raoul (Krzysztof Dracz) błyskawicznie ordynuje kolejne mikstury. Na lęk, na panikę, na trawienie. Jego aptekarz, Symmons (Henryk Niebudek), jak robot uciera nieustannie w moździerzu zioła. - Nie pamiętam cię - skarży się królowa. - To istota mojej profesji - odpowiada aptekarz.

Ta nieznośna fizjologia bytu ma wymiar groteskowy. Raoul tuż za plecami królowej gwałci jak automat pokojówkę Annę (Katarzyna Strączek). Andrew, porzuciwszy pulpit pisarza, gwałci Jane (Jolanta Zalewska). Cyniczny błazen Gervais uwodzi Pomocnika kata (Krzysztof Dziób). Kat godzinami ostrzy topór. Ludzie spożywają śniadanie, wdziewają kostiumy, uprawiają seks o kilka metrów od okrytego szkarłatem pnia. Słudzy sprawdzają co rusz, czy królowa się wypróżniła. Śmierć nie ma w sobie nic majestatycznego. Wszyscy - oni i my - siedzimy w mrocznym akwarium, ledwo rozświetlonym żywym ogniem w delikatnymi smugami światła. To krypta współczesnego reality show, miejsce wypadku, który aranżuje lord Kent (Wojciech Dąbrowski). Nie dziwi nas, kiedy Paulet (Zbigniew Lesień), naczelnik więzienia, opasuje plastikową taśmą prostokąt sceny podobnie jak policjanci miejsce wypadku. Tkwimy po uszy w widowisku.

Tryumf królowej

Powiedzmy szczerze, Hildesheimerowi zabrakło talentu Balzaka czy Zoli. To raczej miałki tekst, gdy mówić o przemianach charakterów, o psychologii bohaterów. Brzyk wrażenie mechaniczności, bezmózgiej fizjologii postaci jeszcze pogłębił. Jego "Mary Stuart" to fantastyczny monodram Haliny Skoczyńskiej odegrany w gabinecie figur woskowych. Szklane oczy Kenta na inwalidzkim wózku, pogaduszki z katem dobrotliwym jak rzeźnik z mięsnego na rogu naszej ulicy. Spektakl śmierci wcale nie jest groźny. Poraża nieodwołalnością. Kobieta o imieniu Mary sama jest sobie winna. Kapryśna miłośniczka koni i psów myśliwskich. Kapryśna kochanka. Zostawiła za sobą nienawiść i pustkę. Nawet służba tkwi przy niej z przyzwyczajenia lub z chęci rabunku. Żadnej wdzięczności. Tylko gierki, knowania, jawne lub skryte lekceważenie. W noc przed egzekucją królowa utwierdza się w osamotnieniu.

Upadek monarchy nie ma w sobie nic patetycznego. Tyle wiemy już po kilku minutach. Ale równie prędko dostrzegamy, iż Mary gra z nami, z oprawcami, nawet ze sobą. Nieustannie doświadczając kalectwa, powłóczy nogami, ulega paraliżowi, być może jest epileptyczką, ale znakomicie rozgrywa tę swoją ułomność. W gruncie rzeczy to ona szydzi z oprawców, choć nie jest heroiną. W interpretacji Brzyka jest kukłą rozpadającą się na oczach widzów jak szmaciana lalka o porcelanowej twarzy. Wrakiem człowieka. Ale od chwili, gdy szargana przez pokojowców, wkłada kostium królowej, mimo otoczenia cyników, kanalii i kurew jej porcelanowa maska twarzy nasyca się niezwykłym blaskiem, powiedziałbym mistyką, gdyby to słowo dziś cokolwiek znaczyło. Ulega przemianie. Kiedy kat zbliża się z toporem, wiemy, że to ona odniosła tryumf nad bezdusznymi przeciwnikami.

To znakomita rola Haliny Skoczyńskiej. Miałem szczęście, odwiedziłem aktorkę w garderobie. Ujrzałem na jej twarzy łzy szczęścia i cierpienia. Chyba na tym polega cud teatru. Pierwszy to przeistoczenie w roli, drugi - powrót do życia. Niezapomniany wieczór.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji