Artykuły

Mozart na wakacjach w Turcji

"Uprowadzenie z Seraju" Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Aleksandry Resztik, Mateusza Zajdela, Eweliny Pietrowiak w Warszawskiej Operze Kameralnej w ramach XXVI Festiwalu Mozartowskiego w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.

Festiwal Mozartowski z lubością powraca do inscenizacji sprzed lat, co mu się chwali, bo realizacje Ryszarda Peryta i Andrzeja Sadowskiego wciąż pozostają niedościgłym wzorem przedstawień, w których partytura jest najważniejsza i to z niej reżyser ze scenografem czerpią najwięcej. Ale daje też możliwość obejrzenia przedstawień, które swoje premiery miały stosunkowo niedawno i z racji niewielkiej ilości zagranych spektakli, nie wszyscy mogli je zobaczyć. W tegorocznej edycji postanowiono przypomnieć inscenizację "Uprowadzenia z seraju" w reż. Eweliny Pietrowiak, widowisko, które swoją premierę miało zaledwie dwa lata temu. Skorzystałem z tej okazji, jako że wówczas nie udało mi się wystawienia tej opery obejrzeć. Publiczność festiwalowa jak zwykle dopisała, a wejściówkowicze musieli się zadowolić siedzeniem na bocznych schodkach. I było ich niemało.

Nazwisko Eweliny Pietrowiak, która doświadczenie w operze zdobywa już od kilku dobrych lat (zaczynała jako asystentka Mariusza Trelińskiego przy "Damie pikowej" w roku 2004), a także powodzenie kilku jej wcześniejszych realizacji, podniosło mój apetyt na obejrzenie dzieła, które nie najczęściej pojawia się na polskich scenach operowych. Była dyrektorka Teatru Solskiego w Tarnowie i reżyserka "Halki" w Operze Bałtyckiej postanowiła ubrać "Uprowadzenie z seraju" we współczesne szaty, odejść od dotychczasowych, najczęściej baśniowych kanonów wystawienniczych, poszukać całkowicie nowej konwencji, co skończyło się jednak w sensie inscenizacyjnym totalnym nieporozumieniem. Realny świat i jego egzotyczny anturaż, w który Pietrowiak stara się wepchnąć bohaterów dramatu, przypomina bardziej turystyczny folder, tyle że nie najlepszej jakości (estetycznie bronią się jedynie ruchome ściany z ornamentami kojarzącymi się ze sztuką bliskowschodnią). Od pierwszej sceny, rozpoczynającej się już w trakcie trwania uwertury, realia dzisiejszego Bliskiego Wschodu przypominają bardziej zabawę małych dzieci w turecczyznę niż nawiązanie do sytuacji, która za chwilę okaże się dużo bardziej groźna i niebezpieczna. Na scenie pojawia się próba odtworzenia okoliczności, jakie znamy odwiedzając bazary egzotycznych krajów, pełne zgiełku handlarzy i zwiedzających. Po prawej stronie dwaj tubylcy leniwie grają w szachy, po drugiej egzaltowane turystki przywdziewają tureckie szale, a sprzedawcy bezmyślnie przekładają towar, przy tym jeden z nich cierpi strasznie, dwie dziewczyny palą papierosy Zaangażowani do tej sekwencji chórzyści coś nieporadnie udają, grają kubłami, nie bardzo chyba wiedząc jak wypełnić zadanie, które postawiła przed nimi - a może nie - pani reżyser. Bezkształtność ruchu i działań scenicznych w swym nieuporządkowaniu pozbawionym rygorystycznego egzekwowania formy scenicznego wyrazu potęgują jeszcze wrażenie tego banalnego rozwiązania. W tej sytuacji pojawienie się zamaskowanych żołnierzy w moro, też nie stroniących od nikotyny, a jakże, z autentycznymi kałachami nie ma już najmniejszego znaczenia.

Przywołanie rzeczywistości islamskiej i jego kultury na pewno jest konceptem ciekawym, tak samo jak próba skonfrontowania muzułmanów z chrześcijanami, tyle że sposób przełożenia tych założeń na sceniczne obrazy wydaje się być strasznie uproszczony, pełen anachronizmów, ograniczony do plakatowych obrazków a nie takiej kreacji przedstawianego świata, która by uzasadniała pojawienie się XV-wiecznych bohaterów w realnej, silnie nawiązującej do współczesności muzułmańskiej, a nie jakiejś wymyślonej rzeczywistości. Taki rodzaj "cukierkowego" eksponowania islamu na scenie, w którym istnienie jego ciemnej strony jest sprowadzone do najbardziej oczywistych i ogranych znaków, nie daje też możliwości stworzenia solistom złożonych postaci, walczących o swoje uczucia czy też nie potrafiących okiełznać swoich namiętności.

Co zatem pozostaje w pamięci? Oczywiście muzyka Mozarta, która nie traci nic ze swych walorów pod bardzo dobrym kierownictwem muzycznym Rubena Silvy. Jest jeszcze rola mówiona Pawła Tucholskiego jako Selima. Ale to aktor dramatyczny, zatem nie dziwota, że poradził sobie ze swoją partią znakomicie. Natomiast, co do warstwy wokalnej, było różnie. Największy aplauz publiczności, całkiem zasłużenie, zyskała Aleksandra Olczyk jako Blondie i Sławomir Jurczak w roli Osmina. Podobali się też Sylwester Smulczyński jako Belmonte i Andrzej Marusiak w roli Pedrilla. Dość bezbarwna i jednowymiarowa była natomiast Konstanze w interpretacji Tatjany Hempel.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji